Mój mąż seksoholik
Minimalizm.
Jak pisałem na wstępie mój post miał przekazać pewien optymizm, który towarzyszy mojemu zdrowieniu i spojrzeniu w przyszłość. Pozytywne spojrzenie, którego brakuje w postach na tym wątku. Stąd też specyficzny charakter mojej wypowiedzi - skupiłem się na pozytywnych aspektach najtrudniejszego okresu w moim życiu.

Optymistyczny, wcale nie znaczy ślepy na problemy czy wolny od lęku i bólu. Nie da się od tego abstrahować. Tak naprawdę to trochę uśmiech przez łzy a przynajmniej przez zagryzione wargi. Prosisz, aby dawać świadectwo również w kryzysowych sytuacjach. Ależ ja mam wrażenie, że kryzys trwa w moim życiu (i w naszym wspólnym życiu małżeńskim) nieprzerwanie od trzech miesięcy.

Marzę o normalnym życiu bez obaw, że dzisiaj znowu ja i moja żona będziemy musieli ponieść rozdzierające konsekwencje mojego seksoholizmu. Takie kryzysowe sytuacje powracają niemal codziennie.

Składa się na nie np. moja anoreksja seksualna, która ostatnio dała o sobie znać niespodziewanie prowadząc do kolejnego zachwiania naszej nadmiernie nadwątlonej potrzeby bliskości i wzajemnej seksualności. To np. bolesny proces odkrywania całego kompleksu negatywnych aspektów mojej więzi z matką i destrukcyjnej zależności, w której dopiero teraz odkrywam źródło wielu moich problemów, z uzależnieniem w roli głównej. To np. wyznanie żonie druzgocącej prawdy o tym, że moje zdrady w istocie trwały wielokrotnie dłużej niż wyjawiłem to zaraz po wyjściu mojego uzależnienia na jaw. To nieustanne stawianie czoła palącym pytaniom ze strony żony „dlaczego”, „kiedy”, „z kim”, „jak” i ciągłe próby akceptacji potrzeby zrozumienia najbardziej mrocznych tajemnic i szczegółów mojego życia. Tajemnic, o których sam chciałbym wreszcie zapomnieć lub wręcz już skutecznie zapomniałem.

To również wcale nie usiany sukcesami kontakt i funkcjonowanie w społeczności SA, które w moim przypadku, jest bardziej oparte na wierze w potencjalne oddziaływanie grupy na mnie w przyszłości, niż na konkretnych pozytywnych doświadczeniach czy sukcesach.

To ciągła walka z samym sobą o wyjście z izolacji, konieczność przełamywania niechęci w sytuacjach takich, jak ta, kiedy piszę ten post, z trudem dzieląc się z innymi swoimi emocjami, odczuciami i problemami.

Optymistyczne? No właśnie...

Pomimo tych wszystkich trudnych i negatywnych aspektów jest we mnie optymizm. Nie chcę lukrować procesu zdrowienia. Po prostu na ten moment tak to czuję i chcę się tym podzielić. Jest jeszcze jeden ważny aspekt pozytywnego podejścia do problemu. Ja nie mogę sobie pozwolić na pesymizm. Nie mogę dopuścić do zwątpienia. Daję sobie tylko niewielki margines na odczuwanie lęku, niepewności i zmęczenia, żeby mieć marginalny komfort okazania słabości.

Ale tak naprawdę ten optymizm nadaje sens całym naszym staraniom, daje szanse przyszłości. Bez niego w zasadzie od razu mógłbym powiedzieć „poddaję się”. A więc jestem po prostu skazany na optymizm, to jedna z konsekwencji mojego nałogu, a tym samym moja odpowiedzialność. To rodzaj siły energii, jaką muszę i chcę przejawiać aby utrzymać nasz związek i kontynuować zdrowienie. To przejaw woli życia, tego normalnego i zdrowego.

Mam wrażenie i nadzieję, że mój post wpisuje się w nurt wypowiedzi groszowskiego, którą odebrałem jako przesłanie ze wszech miar pozytywne, zwłaszcza, że podparte w tym wypadku już dłuższym doświadczeniem. Mam nadzieję,, że za kilka lat, mocniejszy i w to doświadczenie bogatszy, będę się mógł przyłączyć do jego wypowiedzi.


  PRZEJDŹ NA FORUM