Mój mąż seksoholik
Gocha,
Jak może być mnie zbyt mało w moich własnych wypowiedziach? Przecież to cały ja! Taki właśnie jestem. Zachowawczość i brak otwartości . Jak zdołałem się zorientować, to cechy typowe dla wielu z nas – seksoholików. Ale w moim przypadku dochodzi jeszcze nikła zdolność orientowania się we własnych uczuciach i niechęć do wnikania w nie. Ikar. Wyrywam pióra ze sztucznych skrzydeł, aby napisać o sobie. Wyrywanie nie boli. Pisanie – owszem.

Z wielu powodów jest trudno. Po kilku tygodniach nadziei i względnej stabilizacji emocji w naszym małżeństwie nastąpił kryzys. Moja żona z coraz większym trudem przyjmuje do świadomości prawdę o moim uzależnieniu. Dociera do niej z coraz bardziej bezwzględną jaskrawością. Jest jej bardzo ciężko, a ja nie potrafię jej pomóc. W ostatni weekend było koszmarnie. Dwa dni łez, goryczy, pretensji i nienawiści. Wszystko w ołowianej atmosferze braku nadziei. A ja bez żadnego wpływu na to wszystko. Taki był zeszły weekend, takie bywały ostatnie dni. Gryzę paznokcie, nawet kiedy o tym piszę.

Na moim ostatnim mittingu samopomocowym był temat: „co mi dały mitingi, co zabrały i co mi zostało”. Wszyscy podawali przykłady zbawiennego wpływu grupy. A ja z czystym sumieniem mogłem się jedynie podzielić nadzieją, że kiedyś to wszystko zadziała także w moim życiu.

Terapia. Z nią też jest pod górkę. Terapia jest dla mnie ważna i wiążę z nią spore nadzieje na zrozumienie nałogu i stopniową, ale gruntowną przemianę. Po wielu nieudanych próbach trafiłem wreszcie do sensownego terapeuty, ale z przyczyn obiektywnych znowu musiałem zrezygnować. No i znowu rozczarowanie, że było tak blisko, ale wciąż drepcę w miejscu.

Czuję presję ze strony żony i jej nadzieję, że znajdę dobrą i efektywną terapię. Boję się, że nie spełnię tych oczekiwań. Boję się też o to, jak podołam finansowo.

Moja walka nie jest wcale spektakularna. Trzeba by ją zakwalifikować do tych nudnych potyczek. To takie ciągłe nudne zmagania. O to, żeby nie zapomnieć zadzwonić do żony, bo się będzie denerwowała, żeby zachować cierpliwość i łagodność wobec codziennych oskarżeń, mądrość wobec pytań, na które szukam odpowiedzi równie gorączkowo jak i bezskutecznie. Żeby zachować pokorę i zaakceptować kolejną porcję wyrzutów i pretensji żony. Żeby przyjąć je jako prawdę, jako lekcję, kolejną dawkę pomocy i wsparcia, płynącego z głębi serca, bo taki w istocie mają sens i charakter. Ale jakże trudno to zauważyć wśród potoków słów zrodzonych z goryczy i cierpienia, skutecznie ożywiających historię, do której tak bardzo chciałbym już nie wracać.

Potyczki. O to, aby dziś zrozumieć cokolwiek więcej niż rozumiałem wczoraj. Aby wyciągnąć jakiekolwiek wnioski, które pomogą zmienić cokolwiek na lepsze. Aby jutro w naszym związku nie musiało być gorzej niż jest dzisiaj. A może żona się uśmiechnie? Niechby przynajmniej dzisiaj nie płakała. Zawsze rządziło mną poczucie winy, a teraz jest ono ze wszech miar dojmujące. I o kant tyłka można potłuc teoretyczne rozróżnienie pomiędzy złą winą a pozytywną odpowiedzialnością. Poznałem je dosyć dawno i nawet nauczyłem się oddzielać jedno od drugiego, ale w praktyce to wciąż nie chce działać. Wielkie poczucie winy. Z tym też staram się walczyć, ale to stosunkowo ciężka i żmudna potyczka.

Odpowiadając na ostatnie pytanie Gochy – wcale nie mam poczucia, że mam wiedzę o seksoholiźmie. Moja wiedza o współuzależnieniu niestety również nie jest duża. Bardziej praktyczna niż teoretyczna. Muszę przyznać, że moja żona znacznie lepiej się orientuje zarówno w mechanizmach uzależnienia jak i współuzależnienia. Aby być szczerym, muszę przyznać, że mojemu zdrowieniu towarzyszy pewna inercja (niektóre źródła twierdzą, że jest to typowe na tym etapie) i zaznacza się ona stosunkowo mocno akurat w obszarze penetracji i zgłębiania wiedzy (znowu odzywa się poczucie winy?). A więc głównie czytam to, co wynajduje mi moja żona.

Chciałbym, żeby moje posty służyły tzw. pokrzepieniu serc. Nie łatwo jednak zachować pozytywne przesłanie, gdy się odpowiada na pytanie „dlaczego jest ci ciężko”. Masz rację Gocha, gdybyśmy odkryli, że to łatwe, musielibyśmy przyznać, że tylko się oszukujemy, że coś się zmienia. Tak więc tylko to, że jest ciężko może dać nadzieję na poprawę. Nadzieję na to, że może kiedyś będzie mniej ciężko.







  PRZEJDŹ NA FORUM