Mój mąż seksoholik
    kashya pisze:


    pytasz co robie dla siebie- to co zawsze. nie do konca rozumiem to pytanie- pisalam przeciez ze nie zaniedbalam zadnego waznego dla siebie obszaru i caly czas sie rozwijam i emocjonalnie i intelektualnie. nie bardzo wiem co jeszcze mozna dla siebie robic. postrzegam moje zycie jako takie ktore realizuje sie tak jak tego oczekuje. jedynym nieoczekiwanym elementem jest seksoholiz mojego m. ale to jest odrebna ode mnie osoba i niezaleznie od tego czy on sobie poradzi czy nie to nie na nim opiera sie moje zycie (tzn on jest bardzo wazna czescia ale nie jedyna, tylko jedna z kilku waznych). wiec jak na poczatku tego akapitu- nie wiem o co pytasz? a co Ty zrobilas dla siebie? (oprócz terapii/sanon - bo to juz doczytałam)moze jak wymienisz te zeczy to bede wiedziala o co chodzi bo troche nie wiem jednak wesoły

    jesli chodzi o kontrole- masz racje, mysli nie mozna kontrolowac. absolutnie tez zgadzam sie ze kontrola nie jest sensowna na stale. ale jesli kotrolujesz 9 z 11 (przykladowo) obszarów to seksoholikowi zostaje tylko jeden. a na poczatku kiedy przed nim stoi i tak tyle wyzwan to po prostu łatwiej. oczywsicie jak bedzie chcial cos zrobic to i tak zrobi. ale jesli bym zalozyla ze bedzie chcial to nie byloby sensu w ogole go wspierac i byc z nim. raczej patrze na to ze on zrobi to cos dlatego ze nie da rady choc bardzo chce, a nie dlatego ze chce nie dac rady i zrobi wszsytko zeby mnie oszukac. z takim zalozeniem w ogole nie warto probowac. ja zalozylam jego dobra wole i ta kotrola miala sluzyc nie tylko mojemu komfortowi ale i pomaganiu w pierwszych krokach i byla absolutnie dobrowolna. urzadzenie do podsluchu zaraz sie zepsulo bo to chinski badziew wesoły a funkcji gdzie jest dziecko czasem uzywam- jak robie kolacje a on wraca akurat wesoły czyli jakby w tej chwili ta kontrola jest niepotrzebna.

    jesli chodzi o to co moglo wzbudzic moja czujnosc- nie dokonca chyba precyzyjnie to napisalam. chodzilo mi o to ze jakbym byla osoba ktora nie ma zaufania do męża to jedynym czasem/miejscem ktore moglam sprawdzic byla praca. ale tez dodalam ze to normalne w tym zawodzie wiec zadnych de facto podtaw do sprawdzania nie mialam.
    jesli chodzi o zaufanie- to faktycznie taka szczegolna beztroska nie wroci raczej nigdy. to se ne wrati... :/ ale u mnie tez wyglada to tak ze jesli cos mnie zaniepokoi to sprawdze. jesli okaze sie ze mnie zdradzil- to sie rostajemy. oczywiscie ze to bedzie bolalo, ale zawsze umialam zyc sama i teraz tez dokonam tego wyboru.
    w mojej rzeczywistosci jednak wiele zmienia uznanie seksoholizmu za chorobe. jestem na biezaco z badaniami na ten temat i czekam na to. wplywnie to na przyklad na moja gotowosc do wybaczenia mu. zmini to moj stosunek do bolesnych wspomnien.byc moze zmieni sposob w jaki on prowadzi lecznie.


Bardzo bym cię prosiła o link do artykułu w którym jest napisane "od chwili kiedy sie dowiadujesz to albo wchodzisz w to wspoluzaleznienie albo nie." no i ten test na współuzależnienie też by mnie ciekawił. Widzisz ja wiem że moje współuzależnienie rozwijało się wiele lat wcześniej,jak się dowiedziałam to już było w pełnym rozkwicie, pewnie są takie osoby u których to nie występuje, ale ja takich nie znam, pewnie la tego, że nie chodzą one na grupy wesoły Widzisz to że ja nie wiedziałam nie znaczy że tego nie było. Mój M jako uzależniony miał mechanizmy które działały na mnie. Oto przykład\:
1- Przez wiele lat słyszałam: jesteś najcudowniejsza, najwspanialsza, jedyna, tylko ja cię tak kocham, nikt tak mocno by cię nie kochał, dla ciebie zrobiłbym wszystko, życie bym oddał, nikt nigdy nie będzie gotowy zrobić dla ciebie tyle co ja, nikt cię nie doceni tak jak ja.A ja mu wierzyłam. A oto co wynikło w zderzeniu z rzeczywistością:
Nie ma nikogo innego kto by mnie kochał tak jak bym chciała, bo przecież M kocha mnie najbardziej(patrz wyżej)choć nie jest to takie jak ja sobie wyobrażałam, ale najbardziej.
2.Powolna utrata poczucia własnej wartości, przez mało wydawałoby się znaczące słowa, bo wypowiadane przez M półgębkiem, pod nosem : jak ja nie lubię tej serwetki. już nigdy jej nie położyłam na stole. lub "jak mnie denerwują te płaszcze w przedpokoju. Po kilku takich wypowiedziach, jak zbliżał się czas jego powrotu, sprawdzałam jak tam w garderobie wygląda.
Takie wydawałoby się mało znaczące słowa, (bo to nawet nie uwagi były), drążyły we mnie przekonanie, że nie potrafię być taką żoną jaką chciałby mieć mój M. Więc się starałam coraz bardziej i bardziej, choć M nigdy nie powiedział że to czy tamto mu się we mnie nie podoba, on mówił tylko czego nie lubi czy też co lubi, a nie ma. To ja, wiedząc (bo on mi to uz mysłowił) że tylko on może mnie TAK kochać , wyłapywałam te jego lubienia i nie lubienia i naprawiałam, a im więcej tego było tym bardziej padało moje poczucie własnej wartości, a im bardziej padało tym bardziej ja się starałam, żeby nie usłyszeć że jestem do niczego. To jego zdanie stało się wykładnikiem mojego poczucia własnej wartości, a on mówił że ja jestem najwspanialsza, to czegóż więcej chcieć?
To nie stało się nagle, to była powolna praca ,moja i jego. On natomiast, naprawdę uważał mnie za cudowną i nie chciał mnie stracić, ale musiał też usprawiedliwić swoje sk.....stwo, więc zauważał te niedociągnięcia, mówił czego nie lubi, a "ja mu to robię", czyli nie liczę się z nim, to on nie musi się liczyć ze mną.
Hura miał usprawiedliwienie dla swoich chorych zachowań !
Pytasz co robię dla siebie i o co mi chodzi? Hm od czego tu zacząć? Będzie to trochę chaotyczna wypowiedź,ale postaram się to uściślić.
1-Przede wszystkim nie okłamuję siebie, nie jest to łatwe, a nawet czasem bardzo trudne. Np powiedzenie sobie, że to że moje poczucie własnej wartości upadło nie było winą mojego M,jego słowa padały tylko na podatny grunt,to ja weszłam w dorosłe życie z potrzebą bycia docenioną.
2-Mówiłam,że nie było sygnałów, że nic nie wskazywało na to, że M potrafił by mnie choć raz zdradzić, a co dopiero seksoholizm.Ale to nie prawda, było ich mnóstwo, tylko ja ich nie zauważałam.długo nie chciałam tego przyznać, bo to by znaczyło, że durna byłam. A to nie tak, bo jak jesteś w muzeum i masz przed sobą obraz który cię zachwyca, to nie oglądasz się do tyłu żeby sprawdzić czy wataha wilków na ciebie nie idzie, bo nie zakładasz że jest taka możliwość. Tak ja, nie zakładałam że jest to możliwe i nie jestem ani winna, ani durna. Choć był to na pewno mój błąd, że nie zwracałam uwagi na te sygnały. Z tym też musiałam sobie poradzić i pozwolić sobie na popełnianie błędów i dokonywanie złych wyborów.
Bo tak naprawdę w tym dbaniu o siebie chodzi o zaakceptowanie siebie i tego co już się stało, zrozumienie że nic nie mogę zmienić w tym co się już stało, i jeżeli nawet to co teraz robię jest błędem, to na dziś uważam to za najlepsze rozwiązanie jakie jest możliwie.
3-Stawianie zdrowych granic, sobie nie jemu. Wszystkie granice które stawiam są dla mnie nie dla niego i nie on ma ich pilnować ani przestrzegać. Moje granice są moje i tylko dla mnie.
4-Uznanie prawdy bez ochrony, bez ubierania jej w ładne ciuszki, co by lepiej wyglądała. A jedną z takich prawd, jest to że to co robił mój M było sk.....stwem, zdradzał mnie świadomie, ukrywająca to bardzo dobrze, bez znamion nielogicznego myślenia, bez pomyłek. Siatka kłamstw jaką stworzył nie miała ani jednego oczka przypadkowo stworzonego. Uzależnienie, uznane za chorobę czy nie, nie jest usprawiedliwieniem. To tak jak by cukrzyk zjadł duży kawał tortu po którym cukier mu skacze pod sufit, powiedział "ale to tort jest winny", albo "to cukrzyca jest winna" . Przecież on wiedział że nie może jeść tego tortu, wiedział, że to jest złe. No ale on miał taką ochotę. No właśnie chciał, to zrobił, nie licząc się z konsekwencjami, tak jak cukrzyk skrzywdził tylko siebie, tak mój M również mnie i kilka innych osób. Uzależnienie nie jest usprawiedliwieniem i tylko w takiej formie byłam gotowa to zaakceptować, choć niełatwo było się z tym pogodzić.
To jest temat rzeka i chyba musiałabym pisać kilka godzin żeby wyczerpać temat.

Kashya, co do wybaczenia, nie jest to proste i patrząc na swoje doświadczenia, to długa droga przed tobą. Po pierwsze musisz chcieć, po drugie musisz wiedzieć co chcesz wybaczyć. I tu się kłania to o czym pisałam wyżej, nie byłam w stanie chcieć wybaczyć tego co robił mój M ubranego w ubranko pt "uzależnienie", czy "choroba" bo czułam że sama się oszukuję, bo jeżeli to choroba, to działo się to poza jego świadomością, a wiem że to nieprawda. Tylko uznanie tego za krzywdę pozwoliło mi na pracę nad wybaczeniem. Przy czym to wybaczenie nie jemu jest potrzebne, tylko mi, to ja jestem obciążona bólem niewybaczonej krzywdy.
To są rzeczy o których mówię "dbam o siebie, zajmuję się sobą", a jest ich o wiele więcej.





  PRZEJDŹ NA FORUM