Mój mąż seksoholik
ok. o tym wspoluzaleznieniu jest w ksiazce pauli hall 'treating and understanding sex addiction'. jest jeszcze w drugiej ale to dopiero w wakacje bede mogla mogal odszukac bo teraz czas po porstu mam upchany jak walizke na polroczny wyjazd wesoły
jesli chodzi o to konkretne sformulowanie to tez - zow ten czas- powinnam pewni pisac bardzo dokladnie z wszytkimi odniesieniami- bo jak pisze skrotowo to dowolnosc interpretacji jest ogromna. to nie jest zaden cytat tylko raczej wniosek z tego co czytalam - chodzi o to ze (przy zalozeniu ze nie wiedzialam i nie jestesm wspoluzalezniona) jesli sie dowiedzialam o tym co on robi to mam dwa wyjscia- albo zyc tak zeby moje zycie nie krecilo sie wokol jego nalogu, albo zyc jego nalogiem. o to mi chodzilo i jest to odniesienie do tej definicji (link do opracowanych definicji wspoluzalenienia zalacyzlam w poprzednim poscie) w ktorej duza czescia wspouzalenienia jest troszczenie sie o uzaleznionego i zaprzeczanie jego nalogowi. nie dopisuja prosze tam niczego innego botego tam po prostu nie ma.
jeszcze chwile i zaczne sie czuc winna ze radzę sobie inaczej niz Ty i ze nie mam takich problemów jakie Ty mialas.
1. ja owszem slyszalam ze jestesm dla niego najcudowniejsza i nic w tym dziwnego nie ma bo ludzie w zwiazku mowia sobie takie rzeczy. natomiast nigdy nie mialam poczucia ze nikt inny nie posiwcilby sie dla mnie tak bardzo i nie kochal mnie tak bardzo. wiec - to nie o mnie bajka.
2. moj m. nigdy nie mowil nic o płaszczach i serwetkach (oczywiscie przykladowo) - jesli cos mu sie nie podobalo to dyskutowalismy o tym, bo tez trudno zeby zawsze kazdemu z nas podobalo sie to samo. nie tracilam poczucia wlasnej wartosci. ono zostalo zachwiane w chwili kiedy dowiedzialm sie o zdradach - i to jest fdaaktycznie nadal jeszzcze problem dla mnie, ale to glownie dlatego ze zajadam stres i przytylam i teraz chce odzyskac formę co jest dla mnie trudne bo nie cierpie cwiczen, a tu czas leci czlowiek coraz starszy. tyle ze to tycie i zajadanie stresu nie jest zwiazane z jego uzaleznieniem i tym ze ono sie wydalo tylko z choroba mojej corki i ogolenie tym co sie z nia dzieje i dzialo mniej wiecej dwa lata przed tym zanim wyszlo uzaleznienie m. na jaw. i niesety nadal trwa, a diagnozy były rózne i okazaywały sie błedne. i to jest faktycznie kłopot dla mnie bo informacje zdradach nałozyły sie na ten moment w moim zyciu kiedy zaniedbałam jeden z aspektów swojego zycia, czyliwyglad i forme. ale to sie zmienia. i zeby od razu odeprzec zarzut ze uzalezniam samoocene od wygladu- nic w tym nienormalnego ze jak czlowiek lubi to jak wyglada to sie lepiej z tym czuje i oczywiscie mozna powiedziec ach jak ja kocham siebie jak jestem taka gruba, ale to dobpiero bedzie niezdrowy objaw moim zdaniem.
nigdy nie uwazalam ze jestesm złą zona i on mnie w takie poczucie nie wpędził nawet jesli chciał (choc chyba tez i nie chciał, bo nie zauwazylam działan w tym kierunku).
jesli chodzi o zaakceptowanie siebie- nigdy nie mialam z tym problemu. zaakceptowanie tego co sie stało- mysle ze jeszcze nie do konca bo wspomnienia bola i wracaja, ale tak jak juz napisalam- nie chce zyc przeszłoscia i staram sie dążyc do tego zeby ona nie przesłaniala mi dobrej terazniejszosci. ale to tez normalne ze ten proces zajmuje jakis czas. doskonale rozumiem ze nie moza tego zmienic.
3. nie mam kłopotu ze stawianiem granic. nie mowie ze zawsze to robie idealnie ale generalnie nie wuazam zeby bylo zle. i dobrze sie w tych swoich granicach czuje. wyjatkiem bylo na poczatku naszej drogi ustalanie tej kontroli ktora tak demonizujesz, a ktora na te chwile, co tez juz wspominalam, nie jest uzywana, bo nei ma takiej potrzeby.
4 ani przez chwile od samego poczatku i od pierwszej chwili kiedy sie dowiedzialam nie ubieralam prawdy w ładne ciuszk. nazywalam to po imieniu- swinstwo to swinstwo i tyle. nie mam tendencji do myslenia- biedny mis nie umial sie oprzec. wrecz odwrotnie nawet jak on mowil o nałogu i jego sille to dla mnie tak czy inaczej nikt za reke do burdelu go nie prowadzil. nie mialam nigdy skrupułów zeby to jasno wyrazac i nadal nie mam. nie dziłał pod wpływem sił nieczystych ktore zawładnely jego ciałem tylko sam podejmowal decyzje i planował.
jesli chodzi o wybaczenie- masz absolutna racje. jeszcze daleko. musze wiedziec co chce wybaczyc- i dlatego chce wiedziec tez czy to choroba. bo inaczej jest wybaczac chore działanie a inaczej podłosc. to jak wybaczyc temu co zabił w afekcie i takiemu co z premedytacja. jednak ja nigdy nie powiem ze to poza jego swiadomoscia. no niestety. wiedzial co robi bo przeciez nie byl w amoku skoro umial znalec odpowiedni adrres i telefon czy pojechac w to miejsce gdzie stoja tirówki. ( co nie znaczy ze z pozycji kogos komu na nim zalezy nie potrafie zrozumiec jego dramtu- bo dramat ten jest niezaprzecalny). w przeciwienstwie do ciebie ja tych watpliwosci nie mialalm i nie mam. czy chce wybaczyc to jeszcze nie wiem. i on wie ze nie wiem. jak juz sie dowiem to mu powiem i on zdecyduje czy chce zosatac na takich warunkach. ale nie spiesze sie. mam tez sporo innych spraw- miedzy innymi zwiazanych z córka ktore najpierw musze ogarnac, i to moze poczekac. na razie patrze co on robi i jak to funkcjonuje miedzy nami, a decyzje podejme w odpowiednim czasie. poza tym nie wiem czy wybaczenie mi jet potrzebne. ja nie potrzebuje do zycia wybaczenia- byc moze pod tym pojeciem rozumiemy troche cos innego. ja potrafie sie pogodzic (jeszcze nie w tej chwili, ale wiem ze to z czasem przyjdzie) z tym co sie stało i swiadomoscia nieodwaracalnosci tego i skutków tego. natomiast dla mnie wybaczenie to jest powiedzenie- no dobrze kochany, wybaczam i tego nie ma. when i forgive i forget. to takie chcrzescijanskie. no wiec w moim przypadku nie forget.
odwpowiedz na pytanie co robie dla siebie, na bazie tego co napisalas ze Ty robisz dla siebie- jest teraz jasna. po prostu u mnie nie ma duzej czesci tych elementów ktore są u Ciebie. i nie bede przepraszac za to ani zastanawiac sie a moze jednak powienny byc.
kurcze, to tak jakbys chciała zebym koniecznie podlegała pod ten sam schemat. nawet w badaniach nad jakimkolwiek problemem psychologicznym, syndromem czy zjawiskiem nigdy nie ma 100% w wynikach. i za to ze ja sie w tych pozostałych procentach a nie w wiekszosci mieszcze , tez nie mam zamiaru czuc sie winna. i ciesze sie ze moge to tu napisac bo moze ktos bedzie miala tak jak ja, a czytajac te posty nie bedzie mial poczucia ze musi czuc i zyc inaczej niz czuje i zyje.
dwa lata temu jak w panic szukałam rad i podpowiedzi pewnie nie napisalambym tego. wtedy nie mialam jeszcze takiego rozeznania. i pamietam ze poznalam wtedy osoby ktote wtedy byly pod dwóchlatach od katastrofy i one mowily' ty tez za dwa lata bedziesz mowila to co my, bo my tez dwa alta temu mowilysmy tak jak ty' (to oczywiscie parafraza, dopisuje to w nawiasie zeby nikt nie poprosil mnie o zacytowanie postu w ktorym tak bylo napisane...). no i wtedy to w to wierzylam, choc czułam inaczej to to poczucie odkładałam na bok. ale czas minął a ja w koncu powiedziałam 'halo, to nie tak. moge czuc inaczej bo jestem inna. moge miec inaczej bo historia mojego zycia to nie jest historia ich zycia'. wiem ze w człowieku zawsze jest obawa ze jesli wejdziesz miedzy wrony musisz krakac jak i ione. ze jak masz inaczej to cie zadziobia. ale sory- nie mam zamiasru zaprzeczac temu co czuje i jak dziłam. jak na razie- po dwóch latach, udaje sie nam. i owszem mozna snuc domysly ze oooo...napewno za koljne dwa lata to sie okaze ze ona nie miala racje bo przeciez nie postepuje tak jak my. ale to pronuje skonczyc dyskusje, bo nie zanosi sie na to zeby ktoras ze stron przekonala druga, i wrócic tu za dwa lata. czyli dokladnie to co poprzedni- dwa lata temu tez tak napisalam. i jak widac trzymam sie tego. nie bede przepraszac ze sie nie pomylilam.
test na wspoluzalezniene znajdziesz na koncu ksiazki patricka carnesa 'od nałogu do milosci'.


  PRZEJDŹ NA FORUM