Dwa szybkie w pupę
Współczesny rodzic często nie wychowuje dziecka, ale je hoduje. Jak piękny egzotyczny kwiat. Rozmowa z Mirosławą Kątną, z Komitetu Ochrony Praw Dziecka

Biła pani swoje dzieci?

- Nie biłam, choć zdarzyło mi się uderzyć. I za każdym razem nie wiedziałam, kogo mi bardziej żal - czy własnego dziecka, które klepnęłam w pupę, czy siebie i własnego cierpienia.

Czemu pani tak cierpiała?

- Bo wiedziałam, że to moja słabość, że mnie poniosło. Nie starczyło mi czasu, siły, woli, żeby ukarać inaczej. To tak jak czasem wyrwie się jakieś słowo, zanim się zdąży pomyśleć, mnie ta ręka poleciała szybciej, niż umysł zaskoczył. Potem byłam na siebie wściekła.

Za co dzieci dostawały?

- Moja córka zawsze sprawdzała, jak daleko może się posunąć. Ponieważ chciałam, żeby dzieci były samodzielne, i szanowałam albo udawałam, że szanuję ich zdanie, co na jedno wychodzi, wieczorem razem wybieraliśmy ubranie. Chodziło o to, żeby rano to wszystko było na krzesełku i żeby one się same mniej lub bardziej udolnie poubierały. Ja w tym czasie mogłam też się ubrać, zrobić makijaż i dopiąć im guziki. A Kamilka rano wyciągała np. bluzkę z długim rękawem w upał czy letnią sukienkę w mróz. Jak ja wypadałam z łazienki, a do wyjścia zostało kilka minut, to z furią ściągałam z niej to, co założyła, a ponieważ protestowała, to w tym momencie dostawała klapsa i zapłakana szła cztery kroki za mną do przedszkola.

Czyli robiła się grzeczna.

- Nie bardzo. Mimo tego uderzenia za parę dni sytuacja się powtarzała. W końcu jej powiedziałam, że jeżeli wyciągnie coś niezgodnie z tym, co ustaliłyśmy, to pójdzie w tym do przedszkola, a ja powiem pani i innym dzieciom, że dzisiaj Kamilka się ubrała według własnego pomysłu. I wszystkie dzieci będą wiedziały, że Kamilka miała zły pomysł. To zadziałało. Nie chciała brać na siebie takiej odpowiedzialności. Parę lat temu córka mi powiedziała: "Mama, jakim ja byłam okropnym dzieckiem". Ja jej na to: "Nie byłaś aż taka okropna". Ale była z piekła rodem.

Teraz jest pani gorącą orędowniczką "zakazu klapsów".

- Bo co to jest klaps? Ja nie wiem. Wiele osób pytałam o definicję. "Klaps to uderzenie dziecka". Ale trzeba by to rozwinąć: "Uderzenie ręką matki". A "uderzenie ręką ojca"? Tu już bym się zastanowiła, bo właściciel tej ręki to czasem jest misiek, który waży 120 kg, i to już przestaje być ręka, tylko zaczyna się robić łapa, a z "klapsa" robi się "walnięcie", "uderzenie", a może i "cios". A jeśli właściciel tej ręki wypił dwa piwa? W mojej ocenie trzeźwość jest tu kryterium, skoro jest nim w innych sferach życia. Dalej: odległość, z jakiej ta łapa spadnie na dziecko. Z odległości 30 cm to jest klepnięcie, ale jeżeli właściciel ręki się zamachnie z odległości metr dwadzieścia? Więc może klapsem jest uderzenie z 30-45 cm? Oczywiście ośmieszam to w tej chwili, żeby pokazać, ile jest niewiadomych w tej ewentualnej definicji. Miejscem do tych klapsów jest pupa dziecka. Teoretycznie nic się nie stanie. Ale jeżeli właściciel pupy się uchyli, wygnie i ta ręka spadnie 5 cm wyżej, gdzie są nerki dziecka? A jeżeli się wywinie i ręka spadnie na głowę, ucho, buzię? Takich pytań mam jeszcze bardzo wiele. A w swojej pracy w Komitecie Ochrony Praw Dziecka spotkałam kilka bardzo dobrych, kochających matek, które niechcący ciężko uszkodziły swoje dziecko.

Jak to "niechcący"?

- Scenariusz był zawsze podobny. Matka kilkulatka wchodzi do pokoju i prosi: „Syneczku, sprzątnij już zabawki, bo kolacja gotowa”. Opowiadały: „Weszłam za chwilę, a on jeszcze z półki zwalił kolejne samochodziki i kubełek z klockami. Więc powiedziałam groźniejszym tonem: »Sprzątaj te zabawki, kochanie, bo kolacja czeka «. Wróciłam za chwilę - nie ruszył się, więc go podniosłam z dywanu za ramię i powiedziałam: »Sprzątnij te zabawki, bo stygnie twoja kolacja «. I wie pani, co ten smarkacz wtedy zrobił? Z taką nienawiścią na mnie spojrzał, że aż mnie zatrwożyło. Dałam mu klapsa w pupę, myślałam, że coś się w nim przełamie, a on mi jeszcze pokazał język. Dałam mu następnego klapsa, a on kopnął mnie w kostkę. Wyobraża sobie pani, żeby czterolatek matkę kopał w kostkę!? Trzy kolejne klapsy mu dałam, a on na to zrzucił z regału wazon z kwiatami. I już go tak lałam, że nie zauważyłam, jak uderzyłam w ucho i pękł bębenek, nie zauważyłam, jak dziecko upadło i uderzyło łukiem brwiowym o kant szafki. Ja tego nie chciałam”. Dzieci bywają prowokujące. Patrzą, jak daleko mogą się posunąć wobec najbliższej osoby. Jeżeli damy się wciągnąć w tę prowokację, to jedyne, co możemy zrobić, to klaps, klaps, klaps.

Projekt rządowy ustawy mówi o zakazie "stosowania kar cielesnych", projekt poselski o zakazie "form karcenia naruszających prawa i godność". Pani, jako przedstawicielka opiniujących ustawę organizacji pozarządowych, którą woli wersję?

- Zapis będzie dobry, gdy będzie zawierał obie wersje. Ta pierwsza mówi wprost o zakazie bicia, druga zawiera też zakaz przemocy psychicznej.

Niektórzy rodzice obawiają się, że po wejściu ustawy będą musieli się bać swoich dzieci, bo za klapsa trafią do więzienia.

- Po pierwsze, w Szwecji, która 30 lat temu wprowadziła podobną ustawę, dzieci nie rzuciły się masowo na posterunki policji z donosami na rodziców. Nie widzę powodu, dla którego polskie dzieci miałyby to robić. Po drugie, polska ustawa nie określa żadnych sankcji za "klapsy". Ale po trzecie, taka postawa rodziców świadczy o ich bezsilności. Bezradny rodzic egzekwuje swój autorytet poprzez działania przemocowe. Bo inaczej niesforny dzieciak wejdzie mu na głowę. Dlaczego łatwiej nam panować nad sobą w relacjach z ludźmi dorosłymi, którzy nas denerwują - przecież nie chwytamy szefa za krawat, nie trząchamy nim, nie dajemy klapsów pani urzędniczce? Bo wiemy, że naruszylibyśmy pewną normę nietykalności fizycznej. A dlaczego z nietykalnością mojego dziecka mogę sobie robić, co chcę? Dziecko jest człowiekiem, i to jest człowiekiem szczególnym, bo od nas słabszym, mniejszym, mniej rozumnym i w związku z tym wymagającym specjalnej ochrony. To małe nam nie odda. To małe jest na nas skazane - nie odejdzie, nie porzuci nas, nie obrazi się na zawsze. Na tym polega dramat dzieci bitych, maltretowanych. Nie skarżą się, bo się wstydzą, bo się boją dalszych represji, nie wierzą, że świat dorosłych skutecznie przerwie ich cierpienia i ból. Nie skarżą się, bo nie wiedzą, co się z nimi stanie. Nie skarżą się też dlatego, że boją się, co się stanie z tymi, którzy im to zrobili - z matką, ojcem. Słyszały coś o więzieniu, policji. I co jest może najdramatyczniejsze, nie skarżą się, ponieważ kochają swoich oprawców. Każdy, kto choć raz był w domu dziecka czy pogotowiu opiekuńczym, widzi w dokumentach, dlaczego to dziecko się tam znalazło: że było okrutnie, podle traktowane. A takie dziecko mówi: "bo mamusia nie miała pieniążków", "bo u nas światła nie było w domu", "bo ja się źle uczyłem". Chronią rodzica. I jak są małe, to z tymi nosami przy szybie czekają, że ta matka czy ten ojciec - ten okrutnik - przyjdzie i zabierze. Bo kochają. Potem już nie. Potem pojawia się chłód emocjonalny, a my się zastanawiamy, dlaczego tacy wyrośli. Właśnie dlatego.

Dlatego, że trafiły do domu dziecka?

- Jeżeli dziecko wzrasta bez uczucia miłości, w bólu i cierpieniu fizycznym, upokarzaniu, to najpierw sądzi, że samo jest winne, a po jakimś czasie "tępieje" emocjonalnie. Uważa, że tak jest świat zbudowany, że tak to jest urządzone, że inaczej nie można.

No właśnie, rodzice boją się, że znowelizowana ustawa pozwoli pracownikowi socjalnemu odebrać im dziecko i umieścić właśnie w domu dziecka. Bo ktoś doniósł o klapsie.

- Ustawa mówi o zabezpieczeniu dziecka w sytuacji zagrożenia jego życia lub zdrowia. Nie mówimy tu o sytuacji, że matka raz bije, raz przytula, bo tu można przeprowadzać korekty zachowania. Mówimy o sytuacji ekstremalnej, w której pracownik socjalny przychodzi - wezwany czy zaalarmowany - i widzi posiniaczone dziecko i pijanego ojca. Albo dziecko uciekło przed rodzicem na balkon, a tam mróz. W asyście policji lub pracownika medycznego pracownik socjalny umieszcza dziecko w rodzinie zastępczej i natychmiast informuje o tym sąd rodzinny. A sąd zdecyduje, czy jest tam głęboka patologia, czy to był incydent.

W Szwecji były kontrowersje przy wprowadzaniu takiej ustawy?

- Byłam wtedy w Szwecji. Ludzie byli bombardowani programami telewizyjnymi, radiowymi, ogromnymi billboardami mówiącymi, dlaczego nie wolno bić. Odbyła się ogromna debata publiczna i mimo że nie mówiłam po szwedzku, ona miała też wpływ na mnie. Pojechałam wtedy po raz pierwszy z mężem i trzyletnim synem do mojego ojca i jego żony - mało znałam swojego ojca, bo wyjechał, kiedy byłam bardzo mała, ale te nasze kontakty powoli się odbudowywały. Przypomnę, że to były lata, kiedy w Polsce bardzo ciężko się żyło, i mnie się też ciężko żyło. Byłam na bezpłatnym urlopie wychowawczym i z dwójką dzieci żyliśmy z pensji męża. Synek zbierał resoraki - matchboksy, więc na promie przeznaczyłam te swoje uciułane oszczędności na dwa resoraki. Już na miejscu poszliśmy z moim ojcem do jakiegoś dużego supermarketu. Oni robili zakupy, a my we troje chodziliśmy z pustym wózkiem. Weszliśmy do alejki z zabawkami, gdzie szwedzkie dzieci otwierały pudełka, nakręcały zabawki. Mój syn wyjął z pudełka jakąś straż pożarną, a ja mu tłumaczyłam, że nie kupimy tego, bo mamusia nie ma pieniążków. On wkładał mi tę zabawkę do wózka, ja odkładałam na półkę, on wkładał kolejną, ja odkładałam. Widział, że dzieci wokół się bawiły i nikt im nie przeszkadzał. Robił się coraz bardziej poirytowany i wreszcie stanął, wyprężył się, buzia w podkówkę i zaczął się drzeć. Pojechałam dalej. Ale alejka z zabawkami była dosyć długa i po dwóch metrach zrobił ten sam numer. Pamiętam, że się wtedy rozejrzałam, czy nikt nie widzi, i ku jego zdumieniu wymierzyłam mu "dwa szybkie" w pupę. Myślałam sobie, że za chwilę mnie tu zamkną, w tej Szwecji, bo dziecko uderzyłam.

W Polsce w supersamie nie przyszłoby pani do głowy, żeby się tak rozglądać.

- Oczywiście, że nie. Chociaż już wtedy bicia dzieci sobie nie wyobrażałam, ale pod wpływem tej szwedzkiej kampanii dotarło do mnie, że to jest przestępstwo - w sensie prawnym i wychowawczym. Ale - jeszcze raz podkreślam - w tej ustawie nie chodzi o to, żeby matkę, która szarpie swoje dziecko w supermarkecie, zamykać do więzienia. Ja bym chciała, żeby pod wpływem ustawy przypadkowy obserwator ośmielił się zwrócić jej uwagę. I żeby ona się najadła wstydu. Teraz, po 30 latach, bicia rzeczywiście w szwedzkiej mentalności już nie ma.

http://wyborcza.pl/1,75480,6518169,Dwa_szybkie_w_pupe.html


  PRZEJDŹ NA FORUM