Proszę nie bij !
Nie mam zwyczaju krytykować, potępiać ani straszyć rodziców. Sama jestem matką pięciorga dzieci i w swojej matczynej karierze wiele razy robiłam rzeczy, których się potem wstydziłam i żałowałam.

Wiem, jak trudno radzić sobie z frustracją, gniewem, bezsilnością. Wiem, że czasem tym emocjom ulegamy i podnosimy rękę na własne dziecko, a później dręczy nas nieznośne poczucie winy. Ostatnio jednak kilka razy zetknęłam się z opinią, że bicie dzieci jest dopuszczalne jako forma dyscypliny. Zwolennicy tej metody (wśród nich jeden psycholog, wykładowca kursów dla nauczycieli!) uważają, że bicie, byle nie za mocne i z szacunkiem dla dziecka (sic!), jest lepsze od obojętności lub poniżania! To tak, jakbyśmy się zastanawiali, co lepsze w marchewce: ołów, rtęć czy azotany.



Bez względu na to, czy są to klapsy, czy lanie, bicie po rękach czy po głowie, popychanie czy potrząsanie, każda przemoc wyrządza dziecku krzywdę.

Co się dzieje, kiedy bijemy?



Dziecko się boi. Wielki zagniewany dorosły, który używa swej siły przeciwko znacznie mniejszemu od siebie, jest przerażający. Dziecko przestaje myśleć, pragnie tylko, żeby przestał. Starsze ucieka, zaszywa się w kąt albo chowa się w sobie, obojętnieje. Młodsze po prostu boi się i cierpi.



Bicie jest naruszeniem godności dziecka, naruszeniem jego nietykalności cielesnej, jest gwałtem zadanym jego dumie.



Rodzice są pierwszymi i najważniejszymi opiekunami. Więź z własnym dzieckiem musi być oparta na miłości i bezpieczeństwie, inaczej dziecko nie może się prawidłowo rozwijać. Przemoc osłabia tę więź, rodzi w dziecku lęk, urazę, gniew, a nawet chęć odwetu.



Bicie jako środek wychowawczy daje taki sam skutek, jak zamykanie wypaczonego okna młotkiem. Za każdym razem idzie gorzej, a w końcu okno w ogóle nie daje się zamknąć.



Po wybuchu odczuwamy często chwilową ulgę. Jakbyśmy wypuścili nieco pary z wrzącego kociołka. To uczucie jednak mija, a jego miejsce zajmuje żal, wstyd i poczucie winy. Z takimi uczuciami nie jest przyjemnie żyć. Robimy wtedy najczęściej dwie rzeczy. Przepraszamy dziecko i tłumaczymy się przed nim, staramy się też wynagrodzić mu jakoś wyrządzoną krzywdę (np. zabieramy je na lody).



Czasem jednak robimy coś gorszego - zrzucamy na nie odpowiedzialność za swój wybuch. ("Widzisz, co zrobiłeś mamusi? Tak się zdenerwowała, że musiała cię zbić"). Wmawiamy mu, że to ono jest winne temu, że my je bijemy! Dziecko bardzo łatwo weźmie winę na siebie, bo w swej bezgranicznej miłości chce, żeby rodzicom było dobrze. Zwalanie winy na dziecko przybiera zresztą różne formy. Mówimy na przykład: "Chcesz dostać?", "Jak nie przestaniesz ruszać tego wazonu, dostaniesz w pupę!". A potem mamy niby to usprawiedliwienie: "Sam się prosiłeś". Kto się prosił?




To nie jest skuteczne



Zwolennicy kar fizycznych przekonują, że natychmiastowy klaps oduczy dziecko złego zachowania. Że następnym razem dobrze się zastanowi, zanim zrobi to samo. Tymczasem wzburzenie, jakie przeżywa bite dziecko, jest tak silne, że nie potrafi ono wówczas precyzyjnie myśleć. Nie potrafi zanalizować sytuacji ani wyciągnąć z niej prawidłowych wniosków. Zapamięta tylko, że mama lub tata bardzo się gniewali, ale powód ich gniewu pozostanie dla niego niejasny.



Dziecko nie chce gniewać rodziców, nie chce też cierpieć. Nie mając pewności, o co naprawdę chodziło, może więc unikać wszelkich, nawet mało podobnych sytuacji, co prowadzi do zahamowania jego aktywności i zabija naturalną ciekawość świata. Albo inaczej - może bez końca powtarzać to samo, żeby wreszcie dociec, narażając własną skórę, co właściwie złości rodziców.


Przemoc rodzi przemoc.

Jeśli rodzice rozwiązują konflikty za pomocą bicia, to uczą syna czy córkę, że władza należy do silniejszego, który może ją wyegzekwować siłą. Dziecko wychowane na takich wzorach nie ma oporów przed biciem i maltretowaniem słabszych i młodszych kolegów zwłaszcza że odgrywa się przy okazji za krzywdy, których doznało od rodziców.

Zdarza się (na szczęście bardzo rzadko), że dziecko nie ma siły na walkę, poddaje się i całą nagromadzoną agresję zwraca na siebie - wpada w depresję, a w skrajnych przypadkach próbuje się targnąć na własne życie.

Bicie, a nawet bardzo głośne wrzaski, budzą lęk, który blokuje myślenie.

Dlaczego bijemy?

- Bo sami byliśmy bici. Mówimy czasem: "Ja też dostawałem w skórę i wyrosłem na porządnego człowieka". Czy rzeczywiście na porządnego, skoro biję kogoś, kogo kocham? Albo: "Ojciec nieraz spuszczał mi lanie i nie miałem mu tego za złe". Czyżby? Raczej wyrzucamy z siebie wspomnienie dawnego lęku, upokorzenia, nienawiści, nie pamiętamy, jak bardzo czuliśmy się skrzywdzeni. A może, gdyby rodzice stosowali wobec nas inne metody, nasze stosunki wyglądałyby teraz inaczej?

- Bo nie jesteśmy w stanie zapanować nad wściekłością i gniewem. Kiedy złość nas zalewa, a czerwona mgła zasłania oczy, łapiemy dziecko, które doprowadziło nas do wściekłości, i bijemy, często na oślep. Przynosi nam to chwilową ulgę.

- Bo czujemy się wykorzystywani. Wydaje nam się, że dzieci robią nam na złość, a przynajmniej w swej bezmyślności nie biorą pod uwagę naszych uczuć (np. lęku o ich bezpieczeństwo). Podejrzewamy, że chcą sprawdzić, ile wytrzymamy.


- Bo nie wiemy, jak postępować, żeby dzieci nie robiły tego, co robią, i czujemy się bezsilni. Nie znamy metod zapobiegania konfliktom. Nie wiemy, jak uczyć dyscypliny, nie uciekając się do przemocy.

Co robić, żeby nie bić?

- Dobrze się zastanowić, dlaczego bijemy i co czujemy, nim podniesiemy rękę. Musimy pamiętać, że pierwszy ruch należy do nas, a nie do dzieci. Na nas spoczywa odpowiedzialność za powstrzymanie się od bicia. Spróbujmy sprawdzić, co się dzieje, zanim uderzymy. Jakie myśli przebiegają nam przez głowę, co dzieje się z naszym oddechem, gdzie czujemy napięcie. To będzie ten pierwszy krok.



- Nie dopatrywać się złych intencji. Bardzo rzadko dzieci zachowują się źle po to, żeby dokuczyć rodzicom. Znacznie częściej nie radzą sobie po prostu z własnymi popędami. Jeśli zdamy sobie z tego sprawę, przestaniemy podejrzewać, że dzieci robią nam na złość albo że nas lekceważą. W grę wchodzą tu bowiem zupełnie inne czynniki, a mianowicie:

- temperament (dziecko nie potrafi usiedzieć spokojnie, biega, zachowuje się głośno albo odwrotnie - wszystko robi za wolno);

- niedojrzałość związana z wiekiem (np. dzieci pięcioletnie kłamią, bo bardzo chcą uwierzyć w to, czego pragną, a czterolatki z pasją zrywają pęta - nawet uciekają z domu, bywają również bardzo agresywne)

- nieumiejętność uporania się z różnymi sytuacjami. Dzieci próbują radzić sobie jak potrafią, nie zawsze im się udaje, nie mają dobrych wzorów, naśladują zachowania starszych dzieci, również nasze - dorosłych;

- potrzeba przynależności i związane z tym działania - dzieci przeszkadzają rodzicom, żeby zwrócić na siebie uwagę.

- Zamiast oskarżać dziecko, skupić się na sobie. Zamiast krzyczeć: "Ty przebrzydły leniu" lub "Ty mnie nigdy nie słuchasz" (z akcentem na "ty"), możemy (nawet równie głośno) wykrzyczeć, co sami czujemy: "Już nie mogę wytrzymać - znowu ta zachlapana łazienka! Mam już dość sprzątania po tobie" albo: "Myślałam, że zwariuję za strachu, kiedy nagle mi się wyrwałeś i przebiegłeś przez ulicę".

- Wspólnie z dzieckiem z góry ustalać konsekwencje niewłaściwego zachowania. Najlepiej uczy własne doświadczenie. Jeśli dziecko całe popołudnie podjadało słodycze u babci, a potem nie zjadło kolacji, to możemy mu zapowiedzieć, że odtąd taka sytuacja pociągnie za sobą zakaz jedzenia cukierków na czas, jaki wspólnie ustalicie. Jeśli dziecko ucieka na ulicę, to możemy uprzedzić, że następnym razem będziemy je cały czas trzymać za rękę.

- Tak zorganizować otoczenie dziecka, żeby jego temperament albo ciekawość nie były przyczyną ciągłych konfliktów, np. nie trzymać dokumentów na wierzchu, a narzędzi w dolnej szufladzie. Nie kusić dzieci ciastkami czy czekoladą, by potem złościć się, że wszystko zjadły. Nie przeciągać wizyt u krewnych, skoro potem trzeba znosić histeryczne awantury.

- Nauczyć się wyznaczać granice, czyli dyscyplinować dzieci wcześniej, a nie po fakcie. Maluch musi mieć jasność, co wolno, a czego nie. Zakazów nie może być jednak dużo, bo tego nie wytrzyma.

- Kontrolować swoje wzburzenie. Zatrzymać się. Dać sobie czas na uspokojenie. Powiedzieć sobie stanowczo: zaraz mi przejdzie, wziąć głęboki wdech, policzyć (nawet głośno) do dziesięciu. Poruszać ramionami, rozluźnić mięśnie szyi. W ostateczności wyjść z pokoju, zamknąć się w łazience i poczekać, aż pierwsza fala wściekłości opadnie. Ten czas można wykorzystać na przemyślenie motywów dziecka i sposobów wyjścia z sytuacji.

Pamiętajmy, że w gniewie przestajemy myśleć. Mamy ograniczoną świadomość tego, co robimy. Trzeba jak najszybciej odzyskać pełną jasność widzenia, a rozwiązanie się znajdzie. A na pocieszenie - każdy popełnia błędy. Chodzi tylko o to, żeby tych błędów nie uważać za sukcesy, ale ich na przyszłość unikać.

Dziecko ma nieprawdopodobną zdolność regeneracji. Co się stało, to się nie odstanie. Zawsze jednak jest czas na zmiany, które mogą wyjść na dobre. Im wcześniej je wprowadzimy, tym lepiej, ale nigdy nie jest za późno.

Stosowanie przemocy wobec dzieci jest błędem w sztuce rodzicielstwa.


http://www.edziecko.pl/przedszkolak/1,79345,1334872.html


  PRZEJDŹ NA FORUM