Nie bij dziecka swego!
W wielu europejskich krajach prawny zakaz bicia dzieci istnieje od lat. W Polsce co jakiś czas temat pojawia się i znika w politycznej debacie, najczęściej w rytm medialnych doniesień o katowanych niemowlętach.
Zakaz karcenia dzieci, które narusza godność osób małoletnich (chodziło o przemoc fizyczną i psychiczną) chcieli wprowadzić w 2005 roku pomysłodawcy ustawy o przeciwdziałaniu przemocy w rodzinie. Ostatecznie ustawa została uchwalona bez tego, uznanego za kontrowersyjny, przepisu. Dziś Ministerstwo Pracy i Polityki Społecznej zapowiada, że zmieni ustawę tak, by zakaz krzywdzenia dzieci, w tym całkowita likwidacja stosowania kar cielesnych, jednak się w niej znalazł. I podobnie jak kilka lat temu rozpoczęła się zastępcza dyskusja o definicji klapsa, podniosły się głosy o ograniczaniu praw rodziców i "włażeniu z buciorami w rodzinę". Tych samych argumentów używano też w 2007 roku, gdy ówczesna wiceminister do spraw rodziny w rządzie PiS Joanna Kluzik-Rostkowska chciała stworzyć system monitorujący losy dzieci. (Odpowiedni projekt ustawy czeka, by sejm się nim zajął).

Trochę jednak wstyd



Ale od 2005 roku klimat społeczny wokół problemu się zmienił, na co bez wątpienia miały wpływ doniesienia mediów o katowanych dzieciach. Podczas gdy w badaniach opublikowanych przez CBOS w 2005 roku tylko 12 proc. ankietowanych Polaków uznało, że zbyt częste stosowanie kar cielesnych źle wpływa na dziecko, to już dwa lata później 85 proc. Polaków - według OBOP - sprzeciwiło się opinii, że rodzice mają prawo bić swoje dzieci. Do świadomości Polaków coraz częściej też przebija się prawda, że dzieci biją nie tylko alkoholicy, narkomani, czyli tzw. margines społeczny; że lanie, jako metodę wychowawczą, stosują także rodzice czy opiekunowie z naukowymi tytułami.



Według policyjnych statystyk w ubiegłym roku ofiarami przemocy domowej padło 31 tys. dzieci do lat 13 i prawie 15 tysięcy nieletnich od 13 do 18 lat. Ale liczba ofiar jest na pewno wyższa, bo nie zawsze do interwencji policji dochodzi, jak pokazują najbardziej tragiczne przypadki zakatowanych na śmierć dzieci.



Zespół dziecka maltretowanego



Bicie to tylko jeden z rodzajów przemocy. Dzieci są krzywdzone na wiele sposobów - oprócz fizycznej jest przemoc psychiczna, seksualna, zaniedbywanie. Molestowanie psychiczne o wiele częściej stosują kobiety niż mężczyźni i do takiej formy przemocy dochodzi najczęściej w tzw. normalnych rodzinach. Za to przemoc fizyczna, stosowana o wiele częściej przez mężczyzn prowadzi do poważnych, a nawet śmiertelnych konsekwencji.



Istnieje jednostka chorobowa - zespół dziecka maltretowanego (w Międzynarodowej Statystycznej Klasyfikacji Chorób i Problemów Zdrowotnych zespoły maltretowania umieszczone są pod symbolem T74). Zespół dziecka maltretowanego najczęściej rozpoznaje się po obrażeniach - siniakach, złamaniach (według niektórych statystyk 80-90 proc. złamań u dzieci do drugiego roku życia to złamania nieprzypadkowe), wstrząśnieniach mózgu czy urazach głowy, oparzeniach. Lekarz, który podejrzewa ZDM, ma obowiązek wpisać to do karty chorobowej dziecka i zgłosić podejrzenie popełnienia przestępstwa. Zgłoszenie, podpisane przez ordynatora, jest przekazywane policji.



W większości krajów ZDM dotyczy 1-2 proc. dzieci, a śmiertelność z tego tytułu to 6-7 zgonów na 100 000 żywych urodzeń. W Polsce nie ma na ten temat szczegółowych raportów. Według Państwowego Zakładu Higieny rocznie do szpitali trafia od 140 do 200 dzieci maltretowanych, podczas gdy w USA rozpoznaje się około 300 tysięcy przypadków ZDM rocznie, w tym od 2 do 4 tysięcy zgonów, we Francji 50-70 tysięcy przypadków, w tym 200-600 zgonów Ale też wiedza o tym problemie jest tam większa. Przeprowadzona już kilka lat temu w USA ankieta uliczna pokazała, że aż 97 proc. pytanych wie, co to jest ZDM. W Polsce podczas podobnych badań uzyskano mniej niż 50 proc. odpowiedzi świadczących o znajomości zagadnienia.



Obojętność i strach



Przemoc, także wobec dzieci, to przestępstwo. Tak stanowi obowiązujący kodeks karny. Tyle tylko, że jego ściganie odbywa się z oskarżenia prywatnego. A trudno, by niemowlę lub dziecko wystąpiło z takim oskarżeniem. Prokurator wkracza więc najczęściej wtedy, kiedy do tragedii już dojdzie. Chyba że znajdzie się ktoś, kto poinformuje wcześniej prokuraturę czy policję o maltretowaniu dzieci. Aby takie zeznanie stało się dowodem w ewentualnej sprawie, osoba, która zawiadamia, musi podać swoje nazwisko. Może być wtedy wezwana do sądu jako świadek, jej dane znajdą się w aktach sprawy, do których oskarżony o znęcanie się nad dzieckiem ma dostęp. Wszystko to sprawia, że niektórzy, z lęku przez zemstą, boją się o takich przypadkach donosić. Ale można też napisać list do sądu rejonowego (do wydziału rodzinnego i nieletnich) i opisać w nim całą sytuację. Pod listem nie trzeba się podpisywać - sąd ma obowiązek rozpatrzyć także anonim - trzeba tylko podać dane bitego dziecka i rodziny.






Niebieska Karta

Przez wiele lat przemoc domowa, także wobec dzieci, traktowana była jako wewnętrzne sprawy rodziny nawet przez powołane do pomocy służby. Kilka lat temu wprowadzono specjalną procedurę Niebieska Karta. Procedura ta, która obowiązuje policję i ośrodki pomocy społecznej, nakłada na te instytucje konkretne obowiązki. Co z niej wynika np. dla policjantów? Wezwani na interwencję w związku z przemocą domową muszą wypełnić formularz Niebieska Karta, który jest skróconą formą notatki policyjnej. Formularz zawiera: dane poszkodowanych i sprawcy przemocy, datę i czas interwencji, formy przemocy, informacja o tym, czy sprawca znajdował się pod wpływem substancji psychoaktywnych. To wszystko jest bardzo ważne, gdyż zwykle nie ma świadków przestępstwa (poza sprawcą i ofiarą), więc nie ma dowodów. Jeśli funkcjonariusz takiego formularza nie wypełnia, trzeba się o to upomnieć. Dalej procedura nakłada na dzielnicowego obowiązek kontaktu z rodziną, gdzie interwencja nastąpiła (nie dalej niż tydzień po zajściu) i jej odwiedzanie co najmniej raz w miesiącu. Zobowiązany jest on też do nawiązania współpracy z instytucjami i organizacjami zajmującymi się pomocą ofiarom przemocy. Procedura Niebieska Karta realizowana przez ośrodki pomocy społecznej też jest obowiązkowa, lecz wygląda nieco inaczej.

Mimo niewątpliwego postępu, jakim jest wprowadzenie chociażby takich procedur, brakuje jednolitej bazy informacji o krzywdzonych dzieciach. Na jej brak wskazuje Joanna Kluzik-Rostkowska, posłanka PiS, była minister pracy i polityki społecznej i autorka projektu o systemie śledzenia losów dziecka. Konieczność skoordynowania pracy służb i instytucji podkreślają też fachowcy od lat zajmujący się tą problematyką.

Teraz po raz kolejny odezwali się politycy. Premier zapowiedział wprowadzenie ustawowego zakazu bicia dzieci, swoje propozycje walki z przemocą wobec najmłodszych przedstawiła opozycja - i PiS, i SLD. Jeśli na zapowiedziach się nie skończy, jeśli politycy w tej sprawie pokażą, że potrafią się wznieść ponad partyjne podziały, nie ulegną w strachu przed utratą części elektoratu - obrońcom fałszywie pojmowanej wolności i tradycji z jednej strony, a zwolennikom poddania wszystkich dziedzin życia państwowej regulacji z drugiej, to być może piękne hasło "wszystkie dzieci nasze są" stanie się choć trochę mniej śmiesznym sloganem.

Najczęstsze objawy stosowania przemocy wobec dzieci: siniaki, ślady uderzeń (paskiem, kablem itp.) na twarzy, klatce piersiowej, plecach, pośladkach, nogach, ślady oparzeń, rany twarzy i głowy, powtarzające się złamania, zwichnięcia, opuchlizna, lęk dziecka przed rozbieraniem się na lekcjach wf, obawa przed dotknięciem, powrotem do domu, strach, nadmierna agresja lub apatia, zaburzenia mowy (powstałe w wyniku długotrwałego napięcia nerwowego), dolegliwości psychosomatyczne (bóle brzucha, bóle głowy, mdłości, wymioty), niekontrolowane oddawanie moczu i kału, skurcze mięśni (najczęściej twarzy), brak poczucia pewności siebie, stany depresji, zachowania destrukcyjne, nadmierne podporządkowanie się dorosłym, kłamstwa.



Komentuje MIROSŁAWA KĄTNA, współtwórczyni Komitetu Ochrony Praw Dziecka, przewodnicząca jego Zarządu Krajowego




Praktycy i specjaliści od wielu lat powtarzają, że przydałby się w naszym kraju ustawowy zakaz bicia dzieci. I nie chodziło nigdy nikomu, by stosować wobec rodziców represje za klapsa. Chodziło o to, by powiedzieć dorosłym, że bicie jest złą metodą wychowawczą. Są inne sposoby na to, by zdyscyplinować dziecko, by wychowywać je w systemie nagród i kar, bo kara jest potrzebna w wychowaniu i musi być stosowana. W wielu krajach na świecie istnieje ustawowy zakaz bicia dzieci. Tam, obok wprowadzenia prawnych zabezpieczeń, toczyła się ogromna debata publiczna o wychowaniu, metodach wychowawczych, o tym, dlaczego należy dziecko wychowywać bez bicia. Bo tylko pozornie od uderzenia dyscyplinującego do przemocy jest daleka droga. Dlatego, że są dzieci, które prowokują, które się wystawiają, patrzą, jak daleko się mogą posunąć, a w człowieku dorosłym bywa niekontrolowana agresja, bo miał gorszy dzień, jest zmęczony - bo w końcu rodzic też człowiek. Sprawcy przemocy wobec dzieci - nie zawsze potworni konkubenci matek, ale również rodzice biologiczni i nie tylko z mózgami utopionymi w alkoholu - w śledztwie tłumaczą: uderzyłem, bo smarkacz był niesforny, trzeba było go dyscyplinować. Więc osoba, która jest autorytetem - nauczyciel w szkole, ksiądz, lekarz, poseł, prezydent - nie mają prawa mówić, że klaps jest dozwolony, bo dają tym samym przyzwolenie na przemoc. Każdy z nas, jeśli kiedyś uderzył swoje dziecko, niech siedzi cicho, niech się wstydzi - bo to była jego porażka - a nie opowiada o tym.



Mnie, Mirosławie Kątnej, psychologowi z 35-letnim doświadczeniem, ile razy mówiłam, że można wychowywać dzieci bez bicia, przyświecała taka myśl: zapis w ustawie raz, ale przede wszystkim uświadamianie, odpowiednie reagowanie. Nikt nie miał nigdy takich intencji, by wtrącać się, wchodzić z buciorami w rodzinę, która funkcjonuje poprawnie. Ale są rodzimy, które trzeba wspierać, które trzeba terapeutyzować, które trzeba dyscyplinować czasami. Zakatowane dzieci są jak społeczny wyrzut sumienia. Co my, jako społeczeństwo, jako decydenci, mamy zrobić? Trzeba zmienić przepisy prawne - ustawę o zapobieganiu przemocy w rodzinie przeformułować tak, by chroniła przede wszystkim ofiarę. Doprecyzować pewne rozporządzenia, choćby po to, by służby społeczne bardzo ściśle ze sobą współpracowały, nie pracowały równolegle, jak teraz. Policjant robi swoje, pedagog szkolny swoje, pielęgniarka środowiskowa swoje - pracują na jednym terenie i nawet często się nie znają.



W Szwecji zakaz bicia dzieci wprowadzono w 1989 roku. Od tej pory dzieci złożyły tam tylko dwa zawiadomienia o tym, że są bite. Bo nawet te, które są ofiarami ciężkiej przemocy chronią rodziców, ukrywają to, wstydzą się. Natomiast gdy my, dorośli, będziemy wiedzieli, że istnieje prawny zakaz bicia dzieci, to może nie będziemy traktowali go jak zakaz picia piwa w parku, lecz rzeczywiście będziemy gotowi, by patrzeć na to w kategoriach czegoś nagannego.




http://dziecko.onet.pl/11102,0,41,nie_bij_dziecka_swego,artykul.html


  PRZEJDŹ NA FORUM