Historia Basi
Historia Basi

Basię znam od dawna. Razem bawiłyśmy się na podwórku, jeździłyśmy na kolonie i wycieczki. W podstawówce dzieliłyśmy razem ławkę szkolną. Z tamtego okresu pamiętam ją jako wesołą dziewczynę, pełną pomysłów. Można powiedzieć, że Basia była duszą towarzystwa, zawsze miała w rękawie jakieś dowcipy i szalone zabawy. Nie można się było z nią nudzić. Zresztą ja, zawsze nieśmiała, zazdrościłam jej powodzenia i sympatii wśród rówieśników.

Widziałam o problemach rodzinnych Basi, przecież byłyśmy przyjaciółkami. Ale ona wydawała się nimi zbytnio nie przejmować. Gdy byłyśmy same, a ona przeżyła właśnie kolejną kłótnię rodziców, płakała, żaliła się, lecz zawsze szybko dochodziła do siebie, a uśmiech w mig pojawiał się na jej twarzy.

Basia odnosiła sukcesy zarówno w nauce, jak i w sporcie. Uczyła się bardzo dobrze, chociaż jak mówiła, nie robiła tego dla siebie, lecz dla „świętego spokoju”. Jej tata był bardzo pod tym względem wymagający. Gdy przynosiła czwórki, było niedobrze. Zawsze pytał, nie chwaląc: „Dlaczego tylko tyle? Nie przyłożyłaś się”.

Zresztą wszystko było uzależnione od ocen na świadectwie. Na wakacje mogła pojechać, gdy przyniosła „czerwony pasek”. Spodnie, skarpetki, czy nawet niezbędne przybory szkolne mogła sobie kupić dopiero po okazaniu zadowalających ocen.

Gdy Basia nie spełniała oczekiwań swojego ojca, robiła coś wbrew jego woli, wtedy surowo ją karał – stosował różne zakazy a nawet kary cielesne. Bardzo się go bała, zwłaszcza gdy zmuszona była o coś prosić, do czegoś się przyznać. Jednak bardzo go kochała i w głębi duszy chciała, by był z niej dumny. Mała też wiele przyjemnych wspomnień z dzieciństwa, gdy zabierał ją na wycieczki w góry, na różnego rodzaju imprezy, zwłaszcza sportowe.

Sport, za to, był ulubioną formą spędzania czasu wolnego. Była bardzo sprawna fizycznie. Brała udział w wielu zawodach i przedsięwzięciach sportowych. Tam zbierała nagrody i wyróżnienia. Należała do zespołu lekkiej atletyki – bo to najbardziej kochała. Razem z kilkoma koleżankami założyła w szkole grupę artystyczno-sportową, z którą jeździła `– pod warunkiem dobrych ocen, na pokazy międzyszkolne. Jej osiągnięcia sportowe uwiecznione były na tablicy rekordów szkoły.

Basia w tym okresie nigdy nie narzekała na swój wygląd, urodę. Zresztą była bardzo ładną i szczupłą dziewczyną.

Mimo tych sukcesów, dzieciństwo Basi nie było pozbawione bolesnych przeżyć i napięć. Wspomniałam już o jej problemach rodzinnych.

Gdy Basia poszła do liceum, poznała nowych przyjaciół i zupełnie inne życie – imprezy, spotkania w knajpkach, papierosy, alkohol i nawet narkotyki. Bardzo jej to imponowało. Pojawiły się pierwsze problemy ze szkołą – wagary, oceny dostateczne, itd. Ojciec jednak szybko sprowadził ją na ziemię. Swoimi metodami, które przecież od lat skutkowały, sprawił, że Basia znów skoncentrowała się na nauce. Szybko nadrobiła zaległości i odnosiła coraz lepsze wyniki.

Nauczyciele i ojciec byli zadowoleni. Wydawało się, że problem z głowy. Jednak moim zdaniem Basia stała się wobec siebie samej zbyt wymagająca, teraz ona nie była zadowolona z oceny dobrej. Uważała, że powinna być najlepsza, a odzwierciedleniem tego, miały być między innymi oceny.

Wtedy jednak była jeszcze wesołą i szaloną dziewczyną. Kochała życie, świat i ludzi. Była szczupła, chociaż jej ciało zaczęło przybierać kobiece kształty (stosunkowo późno przechodziła okres dojrzewania). Potem, jak każda dziewczyna mówiła, że chciałaby trochę schudnąć – przy wzroście 173 cm ważyła 63 kg [BMI 21]. Wtedy jej mama zaczęła komentować: „jak będziesz tyle jadła, to będziesz gruba”. To był początek. Basia rozpoczęła swoją batalię z kilogramami.

Jej obraz samej siebie uległ diametralnej zmianie. Uważała, że jest brzydka, gruba, chociaż jej chłopak wciąż powtarzał, że to bzdura. Basia stosowała różne diety, głodówki, intensywne ćwiczenia fizyczne. Czasem ulegała pokusie, łamała dietę, dlatego efekty przyszły dopiero po dłuższym czasie. Po wakacjach ważyła 59 kg. Uwierzyła w siebie i w to, że może być chuda. Walka trwała zatem dalej. Basia odkryła kolejne pole do popisu, do osiągania coraz lepszych wyników, do samokontroli i samodyscypliny.

Basi nie była już tą samą, pogodną i towarzyską dziewczyną. Wszystko widziała w barwach czarno-białych, albo robiła coś bardzo dobrze, albo bardzo źle. Stała się kłótliwa, drażliwa i nerwowa. Jej myśli skupiały się na jej ciele, kilogramach, dietach. Koleżanki zaczęły irytować się tym, że Basia ciągle rozprawiała o tym ile kalorii ma pączek, w jakim czasie i w jaki sposób można te kalorie spalić. Na pamięć znała tabele kaloryczne, widziała co ma ile tłuszczu, co jest zdrowe, a co nie.

Jej dieta stawała się coraz bardziej uboga. Na śniadanie jogurt 0% tłuszczu, potem długo nic. Czasem, gdy była głodna przyjeżdżała ze szkoły do domu, łamała się i zjadała dosyć sytą kolację. Wtedy sięgała po tabletki i zioła przeczyszczające, które stały się nawykiem, podobnie jak ćwiczenia fizyczne, od których zaczynała i którymi kończył dzień.

Schudła do 56 kg [BMI 18,7 ], a więc osiągnęła przy swoim wzroście „idealną” i dla wielu z jej koleżanek nieosiągalną wagę. Wszyscy zauważyli tę zmianę. Jej chłopak zaczął się martwić, bo Basia nie dawała za wygraną. Wciąż chciała chudnąć. Mówiła, że panuje nad sytuacją, jest panią swojego ciała, czuje się tak świetnie, jak nigdy dotąd i że zakończy odchudzanie, gdy będzie ważyć 55 kg.

Zawsze była perfekcjonistką, dlatego i teraz musiała osiągnąć ten efekt. I znów: jogurty, jabłka, owoce suszone, a w chwilach słabości jakieś słodycze. Przestała jeść biały chleb, zastępując go ciemnym pieczywem pełnoziarnistym, nie jadła ziemniaków, żadnych sosów i czerwonego, smażonego mięsa. Kiedyś na śniadanie jadła 4 kromki chleba, teraz na ich widok robiło jej się niedobrze.

Każdy dzień rozpoczynała od ważenia. Jeśli wskazówka pokazywała więcej, wówczas przez cały dzień była przygnębiona, myślała tylko o jednym: „jestem słaba, gruba, przecież tyle waży słoń”. Pogardzała sobą, nienawidziła swojego ciała. Gdy wskazówka pokazywała mniej, było dobrze. Czuła, że panuje nad sobą i może być jeszcze chudsza. Wciąć jadła coraz mniej i intensywnie ćwiczyła.
Organizm zaczął się bronić: zawroty głowy, poczucie zimna, zaparcia, bóle brzucha, słabe włosy i paznokcie, trudności z zasypianiem. Jednak Basia pozostawała na te oznaki obojętna, zawsze miała jakieś wytłumaczenie, pozornie racjonalne argumenty. Schudła do 50 kg [BMI 16,7]. Wciąż uważała, że to za dużo.

Rodzina, chłopak, wszyscy się martwili. Ona się zapierała, że o żadnej chorobie nie ma mowy, przecież czuje się świetnie, ma tyli energii. Jednak mimo tego zapału było jej ciężko, straciła ochotę do życia i szacunek do samej siebie. Chciałaby znów cieszyć się życiem, być pogodną, ale to było jakieś takie trudne.

Oczywiście pamiętam momenty, gdy się uśmiechała, cieszyła się towarzystwem, coś sprawiało jej radość. Wciąż kochała swoich najbliższych, chociaż coraz trudniej było jej to okazywać. Przecież wyrządzili jej tyle bólu i krzywdy. Miała też plany na przyszłość. Mówiła o studiach, o tym, że chciała by pomagać innym, zwłaszcza dzieciom, bo tak je kochała.

Chciała też mieć szczęśliwą rodzinę i swoje dzieci, które nie musiały by się bać o to, co przyniesie następny dzień. Nauka była dla niej nadal bardzo ważna, była polem do popisu, gdzie można się wykazać, a sukcesy przynosiły jej przyjemność i jakieś poczucie spełnienia. Była jedną z najlepszych uczennic, miała wspaniałe wyniki, a jednak zawsze uważała, że coś mogło pójść jej lepiej.

Bała się utyć, więcej – chciała być wciąż chudsza. Wizerunek jej własnego ciała i własnej osoby był poważnie zaburzony. Straciła wiarę w siebie, we własną wartość i godność, a każde najmniejsze niepowodzenie traktowała jak największą porażkę życiową, obwiniając siebie za wszystko. Później sukcesy nie cieszyły jej tak, jak bolały porażki.

Miesiączka już dawno zanikła. Posiłki zjadała w samotności, wstydziła się jeść w towarzystwie innych. W knajpkach zamawiała tylko wodę, tłumacząc się, że nie jest głodna, nie ma ochoty na jedzenie. Chowała i wyrzucała jedzenie- miała swoje schowki i metody. Często okłamywała mamę co i kiedy jadła, zawsze była syta.

Nie lubiła, gdy się o niej, o jej problemie mówiło. Wszelkie próby rozmów i perswazji ze strony najbliższych kończyły się awanturą i płaczem. Bardzo się denerwowała i wszystkiemu zaprzeczała. Nakłanianie jej do zjedzenia czegokolwiek nie przynosiło rezultatów, chociaż sama bardzo chętnie gotowała dla innych, popisywała się swoim talentem kulinarnym.

W trzeciej klasie liceum nasze kontakty się zerwały. Wtedy ważyła 48 kg. Mówiłam jej, ze to ostatni dzwonek, tłumaczyłam, że jest przeraźliwie chuda, wygląda niezdrowo i jest niezdrowa. Prosiłam, ale nic nie skutkowało. Mimo tego, że wszystkiemu zaprzeczała, już wtedy można było odnieść wrażenie, że bardzo potrzebuje pomocy. Teraz dużo wiem o anoreksji, rozumiem mechanizmy tej choroby. Wiem, że to nie tylko brak apetytu i batalia z kromką chleba, ale ogromne problemy emocjonalne, niezabliźnione rany z dzieciństwa, niezaspokojone potrzeby, zwłaszcza na gruncie rodziny.

Niedawno rozmawiałam z mamą Basi. Dowiedziałam się, że przeszła już leczenie szpitalne, uczęszcza na terapie. Sama zresztą studiuje psychologię. Bardzo chce wyzdrowieć i uwolnić się za szponów tej okropnej choroby, która zjada nie tylko ciało, ale i umysł.

Anoreksja jest jednak chorobą, której znamiona trzeba nosić do końca życia. W swoich skutkach przypomina uzależnienie od alkoholu, czy narkotyków. Mimo sukcesów i postępów w leczeniu, przed Basią jeszcze długa droga. Musi ona między innymi nauczyć się z tą chorobą żyć, tak jakby jej nie było.

Mama Basi cieszy się, że ona się znów uśmiecha, zaczęła malować, kupiła sobie psa, którym się opiekuje. Razem chcą pomagać innym matkom i córkom, dysponując własnymi i bolesnym doświadczeniami i ogromną wiedzą na ten temat.


3. Mama Basi

Chciałabym jeszcze przedstawić zwierzenia Mamy Basi, które są zwierciadłem bólu, cierpienia, rezygnacji i zarazem wielkiej nadziei na normalne i spokojne życie.

„Strach

Strach jest wszechobecny. Budzi podejrzliwość. Córka mówi: „Zjadłam”. Ale ja muszę zajrzeć do garnka. Sprawdzić, na ile mnie okłamała.

Strach wyostrza spojrzenie... Widzę wyraźnie, że ona znowu bardzo schudła. Widzę jej wszystkie kosteczki. Widzę, że słabnie, że za niedługo zagłodzi się na śmierć. Tak bardzo się o nią boję. Nieraz zastanawiałam się, co byłoby, gdyby... Nie potrafię sobie tego wyobrazić. To już byłyby koniec dla i mnie.

Strach graniczy z obłędem. Pamiętam gdy Basia obchodziła swoje osiemnaste urodziny. Była wtedy bardzo wyniszczona przez anoreksję. Oboje z mężem cieszyliśmy się, że znalazła siły i ochotę, by bawić się z przyjaciółmi w pobliskiej knajpce.

Nie chcieliśmy jej przeszkadzać, siedzieliśmy w domu, każdy oczywiście w swoim pokoju. Nagle zadzwonił telefon. Jakaś dziewczyna krzyczała do słuchawki, że nasza córka przed chwilą zemdlała. Właśnie przyjechało pogotowie. Nie wiem, jak szybko znaleźliśmy się w samochodzie. Podjechaliśmy na miejsce. Karetka już ruszała. My z nią. Jechaliśmy w milczeniu. Ja się modliłam. Boże, nie daj umrzeć naszej córeczce.

Bezsilność

Pierwszy pobyt w szpitalu. Najpierw nadzieja, że tam jej pomogą. Jeśli nawet nie wyleczą do końca, to przynajmniej odkarmią, sprawią, że nabierze sił. Nie mam z nią kontaktu. Taka jest terapia w przypadku anoreksji i uzależnień. Izoluje się chorych od ich naturalnego środowiska.

Zbliżają się święta Wielkanocne. Mam nadzieję, że Basia wyjdzie ze szpitala na przepustkę. Lekarz mówi, że nie wyjdzie, bo jest oporna na leczenie. Dostaje gryps, przekazany przez znajomą pielęgniarkę. Córka błaga, żeby wziąć ją do domu. Inaczej zwariuje albo popełni samobójstwo. Liścik jest pełen rozpaczy – „Mamo, jak on nas tu traktują! Gorzej niż zwierzęta!”.

Chcę wypisać Basię na własne żądanie. Lekarz ze mną dyskutuje, próbuje wybić mi to z głowy. Ja nie ustępuję. Myślę tylko o tym, że moja córka cierpi. Wolę jej uwierzyć, że będzie jadła, niż ją tam zostawić. Zabieram ją do domu. Wydaje się szczęśliwa, je przez dwa miesiące. Potem znów chudnie. Nie umiem z tym walczyć.

Co zrobić? Znowu załatwić skierowanie do szpitala? Znaleźć kolejnego terapeutę? Zobojętnieć? Przyzwyczaić się do tego, że już tak jest? I może już się nie zmieni?

Piekło psychoterapii

Kiedy Basia zachorowała, byłam gotowa zrobić wszystko, by jej pomóc. Właśnie dlatego wyprowadziłam się od męża. Wiedziałam, że nasze wieczne kłótnie, walki i wszechobecny alkohol, ma w chorobie córki decydujący głos. Myślałam, że gdy będziemy mieć spokój i poczucie bezpieczeństwa wszystko się jakoś ułoży. Ale nie wiedziałam co robić dalej.

Zaczęły się wizyty u psychoterapeutów. Grad pytań: co robiłam z moją córką. Jak? Dlaczego? Dlaczego robiłam coś tak i tak... czyli źle. Czułam się oskarżana. Zjadało mnie okropne poczucie winy. Córka tego słuchała. Też zaczęła mnie oskarżać, coraz bardziej zbuntowana i obca, z coraz większym poczuciem krzywdy. Byłam wściekła, że psychoterapeuci zawsze szukają winnego. Musi być ktoś winien, by coś wyjaśnić, odnaleźć przyczynę. A przecież człowiek kocha...

Ja wiem, że jestem niekonsekwentna. Kieruję się emocjami. Nie umiem sobie poradzić z lękiem o córkę, tak jak przedtem z lękiem przed mężem. Ale nikt nie próbował mi pomóc.

Daleko i blisko

Wiem, że moja córka jest bardzo chora. Że chore są jej emocje. Czasami chciałabym ja przytulić jak małe dziecko, ale ona mnie odpycha. Wciąż się buntuje, awanturuje. Ciągle ma o coś żal i pretensje.

Czasami czułam nawet niechęć do niej. I czułam się winna, że tak trudno ją lubić. Ale zaraz tłumaczyłam sobie, że ona jest bardzo chora. Może czasem nie odpowiada za to co mówi. Jeśli ja jej nie pomogę, to kto?

Ciągle jakaś nadzieja

Basia studiuje teraz psychologię. Wie wszystko o anoreksji. Chce w przyszłości założyć gabinet terapeutyczny, gdzie pomagała by dziewczynom takim jak ona.Wyaje mi się, że wspólnie mogłybyśmy pomóc anorektyczkom. Stworzyć jakieś grupy terapii i samopomocy. Może to nasz wspólne przeznaczenie?

Pomyślałam, że nie bez powodu anoreksja jest nową chorobą cywilizacyjną. Te biedne, wrażliwe kruszyny nie potrafią dostosować się do agresywnego świata. Próbują dopasować swoje ciała do swoich dusz. Zmniejszyć się, zniknąć.

Bardzo wierzę w to, że tak naprawdę nie ma przypadków. Jeśli moja córka zachorowała tak ciężko, to muszę wyciągnąć z tego naukę. Gdyby nie jej choroba... pewnie nigdy nie zmieniłabym swojego życia. Pozostawałabym zamknięta, sfrustrowana w domu, z pretensjami i kłótniami męża.”


4. Podsumowanie

Historia, którą przedstawiłam trwa po dziś dzień i będzie jeszcze trwać przez długi czas. Właściwie możnaby stwierdzić, że rodzina ta musi przyjąć pod swój dach nowego „członka”, jakim jest choroba Basi – anoreksja - i nauczyć się z nim żyć.

Problem ten świadomie przedstawiłam z dwóch punktów widzenia. Dzięki temu łatwiej jest sobie wyobrazić i zrozumieć, że jak każdy człowiek jest charakterystyczną tylko sobie indywidualnością, tak jeden problem może mieć wiele twarzy.

Aby uzdrowić rodzinę, trzeba więc pracować na wszystkich jej płaszczyznach.

Dla Basi i jej mamy najważniejsze wydaje się być odnalezienie wspólnego języka, wspólnej drogi życia. W tym przypadku matka jest niezwykle potrzebna córce, ale i córka jest potrzebna matce. Obie muszą sobie wzajemnie pomóc.

Basia musi pokonać wszystkie bariery jakie stworzyło przed nią życie, zwłaszcza gdy była młodsza. Musi ona odnaleźć źródło bolesnych ran i pozwolić im się zagoić, uporać się z nimi. Mama natomiast musi nauczyć się tego , jak wziąć życie we własne ręce, jak kierować nim samodzielnie. Do niedawna przecież była tak bardzo uzależniona od krzywdzącego ją męża.

Po rozmowie z mamą Basi można wyciągnąć jeden podstawowy wniosek: obie kobiety są na dobrej drodze, pragną uzdrowienia swojej sytuacji. Chcą żyć z sobą i dla siebie. Pomysł, aby pomóc innym dziewczynom i ich rodzinom wydaje się być doskonałą receptą na osiągnięcie tego celu.

Dzięki temu Basia i mama zaakceptują siebie i „swoją” chorobę, będą miały szansę na to, by spojrzeć na swoje życie w sposób głębszy i pełniejszy. I najważniejsze – nauczą się żyć z ciągle niegasnącą nadzieją na lepsze jutro.


  PRZEJDŹ NA FORUM