Narcyz się nazywam
Bolesny samozachwyt

Jarosław Zieliński

Człowiek o osobowości narcystycznej jest przekonany o swojej ważności i słuszności swoich poglądów. Uważa, że ma prawo kontrolować innych ludzi – pisze JAROSŁAW ZIELIŃSKI.

Ale narcyz! Co tak naprawdę mamy na myśli, wypowiadając, zazwyczaj z przekąsem, te słowa? Nie są one miłe. W potocznym języku „narcyz” to epitet, za którym kryje się niekiedy nutka podziwu i zawiści. Narcyzem nazywamy najczęściej człowieka bardzo skupionego na sobie, przesadnie dbającego o wygląd i o to, jak jest odbierany przez innych. Osoba taka nadmiernie eksponuje siebie, swoje osiągnięcia, możliwości, umiejętności (na przykład zabiera głos nie po to, by podzielić się swoimi myślami, ale po to, by zostać zauważoną). Jeśli podkreśla pozycję i osiągnięcia jakiegoś człowieka, nie omieszka z naciskiem wskazać na bliskie relacje wiążące ją z nim. Narcyzem nazywamy też kogoś, kto gwałtownie i często z byle powodu zrywa związki z ludźmi, pozostawiając drugą osobę z poczuciem niezrozumienia przyczyn.
Czy posiadanie tych cech oznacza zaburzenie osobowości? Nie, osobowość każdego z nas ma aspekt narcystyczny. Dopiero zdecydowana dominacja tego aspektu i specyficzny sposób wchodzenia w relacje z ludźmi świadczą o zaburzeniu. W zrozumieniu istoty narcystycznego zaburzenia osobowości może pomóc nam mit o Narcyzie.
Narcyz był dzieckiem zrodzonym z gwałtu. Ten młodzieniec wielkiej urody złamał setki serc, sam zaś nie kochał nikogo – nawet zakochanej w nim bez pamięci nimfy Echo. Został za to ukarany przez Artemidę, która ulitowała się nad cierpieniem kolejnej umierającej z miłości do Narcyza osoby. Sprawiła, że ujrzał on swoje odbicie w wodzie i pokochał je. Za każdym razem, gdy próbował je pocałować, ono „się psuło”. Z rozpaczy popełnił samobójstwo. Echo pozostała mu wierna, powtarzała jego pełne bólu i skargi słowa.
Zwróćmy uwagę na wątek mitu dotyczący nimfy Echo. Dla narcyza charakterystyczne jest pozostawanie z ludźmi w relacjach dopóty, dopóki są jak „echo” – nie pokazują siebie, a tylko odzwierciedlają to, co on mówi i robi. Potwierdzają w ten sposób wyobrażenia osoby narcystycznej o sobie. Kiedy jakiś człowiek chciałby być zauważony czy doceniony lub ujawnia walory, które zdaniem narcyza mogą zagrażać jego wspaniałości, zostaje przez niego bez skrupułów porzucony.
Osoby z narcystycznym zaburzeniem osobowości zachowują się tak, jakby miały prawo do kontrolowania innych, same zaś nie są w stanie zaakceptować swej zależności od nikogo, nie ufają ludziom. W zasadzie nie zgłaszają się po pomoc, bowiem to podważałoby ich omnipotencję i iluzję samowystarczalności. Jeżeli jednak zgłoszą się po nią, z uporem utrzymują, że powodem nie są ich wewnętrzne problemy – zrobili to, bo świat nie jest taki, jaki być powinien.
Parę lat temu zgłosił się do mnie czterdziestoletni biznesmen. Powodem były problemy z żoną i – w zasadzie, jak powiedział – z rodziną. On jest w porządku, łoży na rodzinę i niczego w swoim życiu zmieniać nie chce. Ale żona robi mu problemy, nie akceptując istniejącego stanu rzeczy. Chodzi jej o to, że on ma kochankę, z którą regularnie się spotyka. Ponieważ jest uczciwy, powiedział o tym żonie i rodzinie. Teraz żona robi mu awantury, zachowuje się agresywnie wobec niego, żąda, by wyprowadził się z domu – a on nie chce rozbijać rodziny.
Ów mężczyzna opowiadał mi to wszystko w beznamiętny sposób, z półuśmiechem na twarzy, podkreślając, że nie chce wyprowadzać się z domu i wiązać ze swoją kochanką – chce tylko spokoju ze strony żony. Wydawał się zupełnie pozbawiony empatii (umiejętności spojrzenia na sytuację z pozycji innego człowieka). Nie liczyła się ani żona, ani atmosfera w domu, ani kochanka, nie liczyło się cierpienie dzieci – liczyło się tylko to, czego chciał on, co było ważne dla niego, nawet za cenę ranienia innych, bliskich – wydawałoby się – mu osób. Ten narcystyczny mężczyzna nie chciał zmieniać siebie; chciał, żeby zmieniła się jego żona i zaakceptowała wymuszoną przez niego sytuację. Ja miałem mu w tym pomóc, stając się „echem” potwierdzającym jego widzenie rzeczywistości
(i kolejną wykorzystaną przez niego osobą).
Gdy okazało się, że nie jestem kimś, kto będzie potwierdzał jego świat, ale kimś, kto jest odrębny, poczuł się zagrożony i zaczął atakować terapię i mnie. Podważał moje kompetencje, krytykował metodę, nie przychodził na kolejne spotkania (nie uprzedzając mnie). Kiedy rozmawiałem z nim o tym, dziwił się bardzo, bo dla niego oczywiste było, że skoro miał ważniejsze sprawy, to nie przyszedł. O co chodzi? Przecież mi za te spotkania zapłaci. Były w tym atak, pogarda, lekceważenie i kontrola.
Wiele lat minęło, zanim ten mężczyzna mógł zacząć zauważać mnie i moje reakcje – niezależne i inne niż jego. Przez ten czas starałem się „odzwierciedlać” jego rzeczywistość i prawdę o nim: jego lęk, rozpacz, wściekłość i zagubienie – prawdę, która dla niego była nie do przyjęcia.

Żródło: charaktery.eu


  PRZEJDŹ NA FORUM