Depresja supermana
Mężczyzna w depresji nie staje się chorym mężczyzną. On przestaje być mężczyzną

Gdy chłop jak dąb nie tylko mówi, że nie jest w stanie pójść do roboty, ale nawet nie wstaje z łóżka, a jak się mu robi o to awanturę, to zaczyna płakać – budzi tylko politowanie. O męskiej depresji Sławomir Zagórski rozmawia z prof. Dariuszem Galasińskim.

Prof. dr hab. Dariusz Galasiński jest lingwistą, profesorem na Uniwersytecie w Wolverhampton w Wielkiej Brytanii i w Szkole Wyższej Psychologii Społecznej w Warszawie. Jego zainteresowania badawcze skupiają się ostatnio na doświadczaniu choroby psychicznej, szczególnie przez mężczyzn. W lipcu tego roku angielskie wydawnictwo Palgrave Macmillan wydało jego książkę Men’s Discourses of Depression – monografię badawczą na temat doświadczeń depresji wśród mężczyzn. Obecnie zbiera materiały do książki o ojcach chorych psychicznie (zarówno ojcowie, jak i ich dzieci mogą pisać o doświadczaniu tej choroby na adres: darek.galasinski@gazeta.pl).

Sławomir Zagórski: Czy depresja ma płeć? Czy mężczyźni chorują na nią inaczej niż kobiety?

Dariusz Galasiński: Żeby odpowiedzieć na to pytanie, należy rozróżnić płeć biologiczną – angielskie sex, od płci społecznej czy kulturowej – angielskie gender. To ważne rozróżnienie. Współczesna psychopatologia, zajmując się problemem płci w depresji z założenia przyjmuje, że bada płeć biologiczną. Również dlatego, że dzisiaj dominuje moda na biologiczne rozumienie chorób psychicznych. Choroba psychiczna to choroba mózgu, a nie umysłu, zatem związana jest z naszą biologią. Tymczasem tak naprawdę nie wiemy, skąd się bierze depresja. W literaturze psychiatrycznej można znaleźć wsparcie dowolnego stwierdzenia relacji pomiędzy płcią a depresją – poczynając od tego, że są one ze sobą ściśle powiązane, a kończąc na tym, że nie mają ze sobą nic wspólnego!

Jaka jest relacja między depresją a płcią społeczną, czyli oczekiwaniami społecznymi wobec mężczyzn i kobiet?

Te oczekiwania zmieniają się w czasie, różnią się między kulturami. Są również takie, które dominują: a zatem silny, twardy, heteroseksualny mężczyzna to tak zwany prawdziwy mężczyzna. Są też niedominujące i marginalizowane – na przykład męskość homoseksualna. Depresja jest upłciowiona w tym sensie, że chorzy nią dotknięci przeżywają ją inaczej, zależnie od tego, czy są mężczyznami, czy kobietami. W literaturze dotyczącej doświadczenia depresji u kobiet wskazuje się na to, że jest ono nierozerwalnie związane z rolami społecznymi, w których one się znajdują, więc zmiana statusu kobiety w społeczeństwie być może będzie przeciwdziałać chorobie.

Czy zmiana statusu społecznego może pomóc również mężczyźnie uporać się z depresją?

Mężczyźni postrzegają depresję jako atak na ich męskość, niezależność, poczucie kontroli nad własnym życiem. Moje badania pokazały, że mężczyźni w depresji są nie tyle chorzy, co przestają być "prawdziwymi mężczyznami". Innymi słowy, model męskości, który powoduje, że to mężczyzna dominuje nad kobietą, jest również sznurem u szyi chorego mężczyzny.

Szacuje się też, że aż 65 procent przypadków depresji u mężczyzn pozostaje niewykryte. Depresja jest przyczyną połowy samobójstw, a przecież wszędzie na świecie to mężczyźni popełniają ich więcej niż kobiety. W USA, w grupie osób po 75. roku życia, samobójstwo popełnia aż 15 razy więcej mężczyzn niż kobiet.

Nie szukają pomocy u lekarza – tak jak kobiety – bo za wszelką cenę starają się ukryć swój stan?

Moim zdaniem statystyki mówiące, że na depresję choruje dwa razy więcej kobiet niż mężczyzn są niewiarygodne, właśnie dlatego, że wiemy, iż mężczyźni rzadziej szukają pomocy psychiatrycznej i lekarskiej w ogóle. Dodam do tego parę faktów z "podwórek" amerykańskiego i brytyjskiego. W USA, gdy wziąć pod uwagę 15 głównych przyczyn śmierci, z powodu każdej z nich umiera więcej mężczyzn niż kobiet. Co więcej, zachorowalność kobiet "skupia się" na chorobach niezagrażających życiu, a mężczyzn na tych śmiertelnych. Mężczyźni częściej podejmują działania ryzykowne i rzadziej szukają pomocy w chorobie; częściej niż kobiety zapadają na infekcje.

W Wielkiej Brytanii przyjmuje się do szpitali psychiatrycznych więcej mężczyzn niż kobiet, a skierowanych na leczenie przez sąd jest jeszcze więcej, bo mężczyźni leczeni są przez "twardą" psychiatrię, a kobiety przez "miękką". Dwa razy więcej mężczyzn niż kobiet określonych jako psychicznie chorzy cierpi na dotkliwy brak wsparcia społecznego. Takich statystyk – przerażających dla mężczyzn – jest cała masa...

Czy można sporządzić "rysopis" mężczyzn z depresją? W jakim wieku najczęściej zapadają na chorobę, jak przebiega leczenie i z jakimi rokowaniami?

To pytanie zakłada, że mężczyźni to homogeniczna grupa, a przecież tak nie jest. Gdy w windzie spotykamy 20-letniego wygolonego faceta w dresie, a obok niego stoi czterdziestolatek w garniturze od Armaniego, to który z nich jest typowy? Nie ma typowego mężczyzny w tym sensie. Mężczyźni są młodzi i starzy, ojcowie lub bezdzietni, geje lub heteroseksualni, wykształceni, mają sześciopaki lub brzuszki. Są jeszcze chorzy i niepełnosprawni itd. To są oczywistości, jednak pokazują trudności w mówieniu o typowym przypadku depresji u mężczyzny. Jak już wspomniałem, dominuje pewien model męskości: zespół oczekiwań wobec mężczyzn i wyobrażeń o tym, kim jest i powinien być "prawdziwy mężczyzna" – do którego mężczyźni próbują siebie dopasować. Z moich badań wynika, że ten model, niestety, kładzie się dużym cieniem na to, jak mężczyźni przeżywają depresję.

Zatem depresja dla mężczyzny to właśnie niemożność wpisania się w ten dominujący model męskości?

Tak wynika z moich badań. Co ciekawe, mężczyźni mówiący o depresji w ogóle nie lokują siebie w medycznym modelu choroby. Zaczynając badania, oczekiwałem, że usłyszę wiele o "klasycznych" symptomach depresji, jak na przykład osławiony "obniżony nastrój". Nic bardziej błędnego. Nie usłyszałem ani słowa o "problemach psychicznych", nie usłyszałem o chorobie, na którą chorują ci faceci. Żaden z mężczyzn, z którymi rozmawiałem, nie powiedział mi o swoim nastroju. Usłyszałem natomiast masę historii pokazujących bardzo skomplikowaną relację między chorobą a chorym. Udowadniały one, że mężczyźni postrzegają depresję przede wszystkim jako zagrożenie swojej męskości.

I zamykają swoją depresję w tabu, w myśl zasady "nienazwane nie istnieje".

Pomimo że wszyscy badani przeze mnie mężczyźni poddali się dobrowolnie leczeniu psychiatrycznemu i akceptowali diagnozę, żaden z nich nigdy nie powiedział wprost o sobie jako o osobie chorej. Ich depresja zawsze była gdzieś poza nimi, niezwiązana z nimi samymi. Depresja ich dopadała, trzymała w szachu, ale nigdy żaden z nich nie powiedział: jestem chory na depresję, mam depresję, leczę się na depresję.

Mówiąc o zagrożonej męskości, mam na myśli to, że mężczyźni odbierali to, co się z nimi dzieje przede wszystkim przez pryzmat pracy. Skupiali się na tym, że nie mogą pracować i być głową rodziny. Jeden z nich powiedział: "Już nie mogę walczyć o rodzinę, o jej utrzymanie". Rozmawiałem też z mężczyzną, któremu zginęło dziecko. To był bardzo trudny wywiad, i dla niego, i dla mnie. Jako ojciec nie potrafię ogarnąć tragedii, którą ten człowiek przeżył. Jednak również on opowiadał o tym, że nie jest w stanie pracować i utrzymać rodziny. Wypadł ze stereotypu prawdziwego mężczyzny.

Presja modelu męskości jest aż tak silna?

Mężczyźni chorzy na depresję odczuwają ją bardzo mocno. Rodzina i znajomi bombardują ich radami: "weź się w garść, zabierz się za jakąś pracę", albo "strzel sobie flaszkę i wszystko ci przejdzie". Nie dość, że to nie pomaga, to wciska chorego na bardzo niemęską chorobę jeszcze mocniej w rolę mężczyzny, której on z kolei nie może wypełnić.

Mężczyzna chory na depresję cierpi podwójnie. Pierwotnym źródłem cierpienia jest sama depresja, owa niemoc, a drugim, że właśnie są mężczyznami cierpiącymi na depresję. W naszej kulturze mężczyzna ma zadania do wykonania, ma działać. Jeśli nie może – przestaje być mężczyzną. Mężczyzna w depresji nie staje się chorym mężczyzną, on przestaje być mężczyzną.

Kathy Charmaz bardzo ciekawie pisze o prawach wynikających z pewnych chorób. I tak, kiedy mąż i ojciec zaharowujący się na śmierć, żeby kupić nowe auto, żeby rodzinę wziąć na jeszcze lepsze wakacje – nagle ląduje w szpitalu po zawale serca, ma niezwykle wysokie prawa moralne. Wszak zachorował, bo chciał być supermężczyzną. I są zupki do szpitala, kompociki, i wszyscy go żałują, hołubią, troszczą się o niego. Choroba psychiczna jest na samym dole drabiny praw. Mężczyzna chory na depresję jest tym, który – parafrazując Leca – puka w to dno od dołu. Chłop jak dąb nie tylko mówi, że nie jest w stanie pójść do roboty, ale nawet czasem nie wstanie z łóżka! A jak się mu robi o to awanturę, to zaczyna płakać. Taki mężczyzna budzi tylko politowanie. I dlatego wielu mężczyzn nie tylko zaprzecza depresji, ale również nakłada maskę. Ucieka w alkoholizm, hazard, rzadziej w seks. Bardzo trudno być mężczyzną w depresji.

Czego – prócz pracy – brakuje mężczyznom chorym na depresję?

Zadziwiające, ale oni wcale nie chcą się cieszyć z życia czy odczuwać przyjemności. Nieodczuwanie przyjemności to drugi, poza obniżonym nastrojem, kluczowy warunek depresji. Jeden z chorych powiedział mi, że chce nałożyć na siebie kierat i ciągnąć. Chce być facetem wstającym o piątej rano, by zdążyć na szóstą do pracy, urobić się po pachy, a potem w domu narzekać, jak mu ciężko. Ale to wszystko ze świadomością, że on daje radę! Że ten wygięty krzyż w kieracie nie pęka, a on nadal ciągnie ten wózek! Ale przecież mężczyzn w depresji leczy się na obniżony nastrój albo na brak przyjemności, a oni mają to wszystko w nosie, bo chcą pracować. Powstaje więc pytanie czy jest sens tak ich leczyć, prawda?

A co z rodzinami mężczyzn z depresją, których Pan badał? Z tej opowieści wyłania się dość smutny obraz ich relacji z bliskimi.

Chcę zrobić dwa zastrzeżenia. Po pierwsze, usłyszałem tylko wersje chorych mężczyzn i nie wiem, jaki obraz rzeczywistości wyłoniłby się z opowiadań ich żon i dzieci. Po drugie, łatwo jest krytykować rodziny za nieczułość i brak wsparcia, gdy się nie ma do czynienia na co dzień z chorym na depresję. David Karp napisał książkę Ciężar współczucia [The Burden of Sympathy], która świetnie podsumowuje problem rodzin.

Obraz rodziny w relacjach mężczyzn z depresją jest strasznie smutny. To obraz mężczyzn wykluczonych, zepchniętych na margines rodziny. Ale najbardziej uderzyło mnie to, że moi rozmówcy zgadzają się na to wykluczenie. Mówili, że zasłużyli na nie, bo są upierdliwi, namolni, nie pracują, nie wykazują inicjatywy, itd., itp. A przecież chorobą – a depresja to choroba – nie można sobie na nic zasłużyć.

Skąd w nich to samobiczowanie?

W ten sposób bronią swoją rodzinę – to jedyne wytłumaczenie, jakie mi przychodzi do głowy. Przecież odrzucenie chorego jest czymś społecznie nagannym, więc jak ma taki "prawdziwy mężczyzna" wkopywać swą rodzinę? Nie wkopuje, nie donosi. On staje po ich stronie: oni mnie odrzucają, ale postępują słusznie. Żona pewnego mężczyzny w depresji po dłuższej krytyce zachowania męża powiedziała: "No, jedyne, o co on dba, to higiena. Nie jest taki, wie pan, że się nie myje czy nie goli". Proszę zwrócić uwagę na negatywizm. Nie usłyszeliśmy: on się myje. Usłyszeliśmy: nie jest tak, że się nie myje. A dlaczego? Żeby było negatywnie, żeby było na "nie", bo o facecie w depresji nie da się powiedzieć nic pozytywnego. To bardzo smutne.

Jak radzą sobie ci mężczyźni: tracą pracę, przechodzą na rentę, czy jakoś starają się pchać wózek dalej?

Większość mężczyzn, z którymi rozmawiałem, nie pracowała. Oni strasznie chcieli pracować, ale nie wytrzymali presji. Niektórzy nie byli w stanie zrobić nic. Byli wykształceni, na stanowiskach, tak zwani ludzie sukcesu. Z moich rozmów z nimi wyłania się jedna praktyczna wskazówka: leczenie facetów w depresji powinno w dużo większym stopniu skupiać się na pomocy w powrocie do pracy. Wiem, że to trudne – tworzenie miejsc pracy dla mężczyzn w depresji nie jest hasłem, które zapewni politykom zwycięstwo wyborcze. Jednak dopóki dominuje przekonanie, że depresja to obniżony nastrój i brak przyjemności, to tak ją leczymy. Problem polega na tym, że kryteria diagnostyczne depresji zostały opracowane głównie na podstawie badań depresji wśród kobiet, bo one się częściej leczą i łatwiej je znaleźć. Więc jeśli przyjmuje się model biologiczny depresji, to różnice społeczne między kobietami i mężczyznami nie powinny mieć znaczenia. A według mnie nie tylko mają znaczenie, ale są wręcz kluczowe.

Pan uważa, że mężczyzn nie powinno się leczyć pod kątem poprawy nastroju i braku odczuwania przyjemności, ale pod kątem możliwości ich powrotu do pracy. Ale może jednak trzeba zacząć od nastroju, bo jak on się poprawi, to mężczyzna znów będzie w stanie pracować?

To bardzo często podnoszony argument: jak się poprawi nastrój, to oni wrócą do pracy. Argument jest fałszywy, bo opiera się na założeniu, że depresja to choroba występująca "naturalnie", a my ją tylko "wykrywamy". Tymczasem tak nie jest. Depresja jest konstruktem. To psychiatrzy ustalają, czym jest depresja, a ich ustalenia się zmieniają – tak jak to miało miejsce w przypadku homoseksualizmu, który od 1973 roku zdemedykalizowano i nagle homoseksualiści przestali być "chorzy". Każda nowa edycja klasyfikacji chorób może wprowadzić zmiany. A zatem, depresja jest tym, co psychiatria zdecydowała określać depresją. Nie ma żadnych powodów, żeby nie uznać, że nastrój w obrazie depresji wśród mężczyzn jest mało znaczący i należy się przyjrzeć kryteriom diagnostycznym depresji właśnie z uwzględnieniem gender chorego. Zwłaszcza że nikt nie podważa stwierdzenia, iż kryteria diagnostyczne depresji zostały ustalone głównie na podstawie obrazu depresji wśród kobiet.

Poza tym, dlaczego nie wierzyć mężczyznom chorym na depresję? Choć oni nie mówią o nastroju, tylko o pracy, my jednak będziemy ich leczyć na nastrój! Depresja w ich opowieściach leży poza kryteriami diagnostycznymi. My jednak chcemy to odrzucić: nieważne, co oni mówią, przecież my wiemy lepiej. Jak nie nastrój, skoro nastrój! Mnie takie podejście nie odpowiada. A na twierdzenie międzynarodowego autorytetu psychiatrycznego, że obniżony nastrój występuje zawsze, tylko trzeba go odpowiednio wydobyć, mógłbym zapytać, jak daleko można się posunąć w tym wydobywaniu?

Dziękuję za rozmowę.

Materiał dostępny do 9 marca 2009 r.

www.charaktery.com.pl


  PRZEJDŹ NA FORUM