Dobra rodzina
Wanda Sztander
Jeśli chodzi o psychologiczne warunki stawania się człowiekiem, nie wymyślono niczego lepszego niż rodzina. Nie musi być idealna, bo rodziny są tworem i wspólnotą ludzi, a nie ma ludzi doskonałych. Wystarczy, że jest dobra.

Wiele lat temu oglądałam film przedstawiający osobę, dzieło i pracę Brunona Bettelheima. Prezentowano w nim psychoterapię dzieci głęboko zaburzonych psychicznie. Ponieważ w ich leczeniu stosowano podejście psychoanalityczne, rozumiało się samo przez się, że źródeł tych zaburzeń, przynajmniej częściowo, poszukiwać należy w relacji z matką. I oto na końcu filmu pokazano też pracę (może raczej spotkanie) Bettelheima z matkami leczonych w klinice dzieci. Jedna z nich powiedziała, że jest złą matką, ponieważ jej dziecko jest zaburzone i zapewne niewłaściwie o nie dbała. Była gotowa analizować swoją winę i kajać się. Zaszokowała mnie wtedy (jako początkującą psychoterapeutkę ze skłonnościami do węszenia winy rodziców we wszystkim złym, co dzieje się z dziećmi) reakcja Bettelheima. Powiedział on (cytuję z pamięci): „Jesteś dobrą matką. Tu w ogóle nie ma złych matek! Złe matki nie przychodzą na nasze spotkania i nie interesują się swoimi dziećmi. Tutaj przychodzą tylko dobre matki, matki troszczące się o swoje dzieci”. Zostało to powiedziane z wielką mocą i jestem przekonana, że Bettelheim naprawdę tak myślał, nawet jeśli częściowym powodem tej wypowiedzi było zarówno danie matkom wsparcia, jak też chęć oderwania ich od destrukcyjnego poczucia winy. W taki właśnie sposób zaczęłam myśleć o wystarczająco dobrych rodzinach.

Rodzinę rozumiem jako pewien rodzaj naturalnego ekosystemu. Używając określenia „wystarczająco dobra rodzina”, parafrazuję powszechnie znany w psychologii termin Paula Watzlawicka „wystarczająco dobra matka”. Nie idealna, nawet nie dobra matka. Idealnych po prostu nie ma. Kogo zaś nazwać dobrym? To pytanie filozoficzno-ewangeliczne! Więc wystarczająco dobra matka, czyli dobra na tyle, by w efekcie jej relacji z dzieckiem wytworzyło się przywiązanie, niezbędne dla jego rozwoju. Przywiązanie niekoniecznie łatwe, sielskie czy bezkonfliktowe dla samej matki, ale zmierzające w kierunku zdrowia i rozwoju dziecka. Naturalnie cała sprawa jest złożona. Wiele zależy od jeszcze innych czynników, w tym od zasobów otoczenia społecznego i zasobów samego dziecka.
Wystarczająco dobra rodzina – łatwiej powiedzieć, czym nie jest, niż czym jest. Są środowiska formalnie nazywane rodziną, gdzie dziecko doświadcza otwartej przemocy i destrukcji fizycznej, która kończy się nawet jego śmiercią. Może też doświadczać przemocy i destrukcji psychicznej: zastraszenia, zniewolenia, porzucenia emocjonalnego, osamotnienia i odrzucenia. Odrzucenie psychiczne kończy się na ogół porzuceniem fizycznym. Tymi sprawami zajmują się kuratorzy sądowi, sąd, pomoc społeczna lub po prostu dobrzy ludzie. Wspomnianych środowisk z pewnością nie można nazwać wystarczająco dobrą rodziną, choć i w nich czasami zdarza się cud wzrostu i zdrowia. Jest to cień, czarna i pełna dramatu przestrzeń społeczna, która istniała zawsze i z którą społeczeństwa próbują sobie radzić – raz lepiej, raz gorzej. To jednak margines.

Istnieje jeszcze szara przestrzeń, gdzie stopień tak zwanej patologii społecznej i rodzinnej jest mniejszy, incydentalny, gdzie zdarza się lub jest na stałe jakieś światło w mroku, coś, co obiecuje ratunek i wyzwala. Gdzieś dalej z tej szarości wyłania się obszar zdecydowanie jaśniejszy, choć nigdy biały jak śnieg – jakaś właśnie wystarczająco dobra rodzina. I o ile mi wiadomo, nie wymyślono niczego lepszego, jeśli chodzi o psychologiczne warunki stawania się człowiekiem. Dziadkowie i rodzice w tym środowisku są zwykłymi ludźmi. Mają własnych złych rodziców i wyniesione z dzieciństwa zranienia. Mają słabości charakteru, wahania nastroju, lęki życiowe, nadmierne ambicje. Brak im rozlicznych umiejętności psychologicznych. Czasem są tchórzami albo kłótnikami, stosują małe łgarstwa i oszukują samych siebie, bywają zbyt chaotyczni lub zbyt uporządkowani, zbyt impulsywni lub zbyt usztywnieni i zamknięci... Nigdy, ale to nigdy nie są tacy jak należy. Widzimy to jasno, przynajmniej gdy skończymy swoje osiem, dziesięć czy naście lat! Ale wtedy otwiera się już dla nas nowy świat społeczny – wszystko, co powinno być i jest poza rodziną. I to wszystko „poza” jest realnie dostępne, ponieważ rodzina tego nie wzbrania.
O takich warunkach myślę jako o wystarczająco dobrej rodzinie i najlepszym na tym świecie środowisku wychowawczym. Pomijam rodziny lepsze i jeszcze lepsze. I zakładam, że w stopniu przynajmniej minimalnym zaspokojone są tu podstawowe potrzeby fizyczne i psychiczne dziecka. Warto też pamiętać, że wszystkie inne, zastępcze i eksperymentalne środowiska wychowawcze, które mogłyby zastąpić rodzinę, także tworzą ludzie – niepozbawieni ułomności charakteru, swoich zamętów lub usztywnień.
W ulubionym przeze mnie podejściu eriksonowskim rozwój rozumie się jako przezwyciężanie kolejnych kryzysów osobowości. Dla tak rozumianego rozwoju osobowości środowisko wystarczająco dobrej rodziny jest środowiskiem naturalnym. Na okres dziecięcy przypadają kryzysy, które w przyjaznych warunkach owocują kształtowaniem się podstawowej ufności, poczucia autonomii oraz inicjatywy. Trzy z nich mają miejsce w okresie wczesnodziecięcym i głównie w rodzinie. Dalsze przypadają na czas późnego dzieciństwa, młodości i dojrzałości, kiedy wkracza świat spoza rodziny i wkraczają inni ludzie.

Pierwszy kryzys wczesnodziecięcy zachodzi pomiędzy podstawową ufnością a podstawową nieufnością. Podstawowa ufność jest postawą wobec świata i siebie, wywodzącą się z doświadczeń pierwszego roku życia. Jest – według Eriksona – „kamieniem węgielnym zdrowej osobowości”. Pozwala w życiu dorosłym przyjąć konflikty i trudności życiowe bez zamykania się na świat czy bez ucieczki w chorobę – z otwartością i zaufaniem. Wystarczająco dobra rodzina to taka, która chce mieć dziecko i – nawet jeśli nie jest ono w danym momencie planowane – potrafi przyjąć je z wewnętrznym „tak”, ze wzruszeniem i z czułością. Sprzyja to kształtowaniu się ufności. Wystarczająco dobra matka pomoże noworodkowi w jego problemach z koordynowaniem ruchów ssania, jeśli sama będzie uczyć się, jak karmić dziecko. To ich pierwsza wzajemna komunikacja, to branie i dawanie, które najpierw koncentruje się wokół karmienia, a potem wokół wielu innych spraw. Zabezpieczająca obecność matki będzie fundamentem poczucia ufności, niezależnie od potknięć dziecka podczas tej nauki i niezależnie od różnic wzorców kulturowych dotyczących stylu opieki macierzyńskiej. Trzeba też dodać, że aby dorosły mógł pomagać dziecku w kształtowaniu się tej podstawowej ufności, sam musi mieć względnie ugruntowaną ufność do świata i siebie. Jednym z ważnych dla tej sprawy wymiarów pozapsychologicznych są kwestie światopoglądowe, w tym dotyczące wiary i religii.

Autonomia a wstyd i zwątpienie – to kolejny kryzys okresu wczesnodziecięcego, mający miejsce w drugim i trzecim roku życia. Naturalny wzrost autonomii dziecka (wraz z jego poczuciem odrębności) związany jest ściśle z rozwojem układu mięśniowego, z możliwością lokomocji i panowania nad swoim ciałem. Ucząc się panowania nad ciałem, dziecko przeżywa liczne sukcesy i porażki, bo nie można się go nauczyć od razu. Jeśli jednak podstawowa wiara w siebie i świat będzie mocna, to nauka chodzenia, kontroli wydalania i zatrzymywania oraz usprawnianie narządów mowy (języka, warg) będą względnie spokojne i trwałe. Jeśli zabraknie takiej wiary, u dziecka może się utrwalić uczucie wstydu i zwątpienia. Zwątpienie ma prawo pojawić się samoistnie, jako pewien rodzaj zawodu w sytuacji, gdy coś się nie udaje. Dziecięcy wstyd nie został wystarczająco zbadany, wiemy jednak, że jest odpowiedzią na nieżyczliwą
i/lub pozbawioną wsparcia reakcję otoczenia. Rodzice i opiekunowie dwu- czy trzylatka powinni być stanowczy i łagodni zarazem, tak by dziecko wraz z osiąganiem autonomii nauczyło się być stanowcze i jednocześnie łagodne wobec siebie teraz i w przyszłości. Wystarczająco dobra rodzina potrafi wspomóc ten kryzys, niekoniecznie płynnie i w idealny sposób, ale ostatecznie w konstruktywnym kierunku. Istotne jest, aby obok tego, kto straszy i zawstydza, pojawił się w rodzinie ktoś inny. Głos, który mówi coś przyjaznego i budującego, coś innego niż wszyscy, jest zawsze na wagę złota.
W sprawie autonomii tak naprawdę łatwiej powiedzieć, czego nie robić, niż co robić. Ważne jest na przykład, jak i na ile chcemy i możemy być autonomiczni, co wiąże się z wartościami, które wybieramy i według których chcemy żyć. Ponieważ określa je duch naszej społeczności i przestrzeń jej kultury, wystarczająco dobra rodzina musi być zakorzeniona w jakiejś podstawowo przyjaznej społeczności i kulturze, akceptować jej prawa i porządek. Reguły obowiązujące w społecznościach chronią bowiem indywidualność i autonomię, ale także ograniczają autonomię chcącą wyrażać się poprzez destrukcję.

Doświadczywszy swej odrębności jako osoby, w następnym kroku dziecko potrzebuje dowiedzieć się, jakie jest. To kryzys pomiędzy inicjatywą a poczuciem winy. Dziecko ma już cztery, pięć lat i chce wiedzieć, kim będzie i co osiągnie. Króluje zabawa naśladowcza pozwalająca sprawdzić i uznać, które role są warte naśladowania. Pojawiają się też zabawy seksualne. Jeśli nie zostaną one obdarzone przez dorosłych szczególnym znaczeniem, odchodzą samoistnie. Co istotne, w stadium tym pojawia się też sumienie, z którym nieodłącznie związane jest poczucie winy. Nie można tu naturalnie mówić o sumieniu dojrzałym i ugruntowanym. Może ono u dziecka być chaotyczne, bezkrytyczne lub zbyt okrutne. Jednak to wtedy pojawia się po raz pierwszy poczucie winy wobec działań, a nawet myśli, o których nikt nie wie. To wielkie osiągnięcie, kamień milowy indywidualnej moralności, który jednak może obrócić się w nieszczęście, jeśli niewłaściwie i zbyt gorliwie sprawę tę będą traktować dorośli.
Rodzina to system wsparcia znacznie szerszy niż pojedynczy związek albo grupa rówieśników. To środowisko stałe i zmienne zarazem. Z jednej strony mamy tu różnorodność postaw i opinii, indywidualizm członków rodziny. Ale rodzina jest też przestrzenią wspólną, ma swoje reguły, tradycje i tożsamość zbiorową. Pozwala uczyć się od starszych i młodszych, opiekować się jednymi i drugimi, myśleć podobnie i spierać się o to, co dla wszystkich najważniejsze. W żadnym innym środowisku nie ma tak silnych więzi emocjonalnych.
Nie ma doskonałych rodzin, ponieważ rodziny są tworem i wspólnotą ludzi, a ludzi doskonałych nie ma. Jednak dla wzrostu człowieka nie wymyślono niczego lepszego niż rodzina, z zastrzeżeniem wyrażonym we wstępie.

Na koniec chcę podzielić się refleksją, która pojawiła się u mnie wraz z doświadczeniem uczenia innych i superwizją. Być może są nadzwyczajne talenty psychoterapeutyczne, lecz zapewne – jak wszelkie wielkie talenty – rodzą się rzadko. Najlepiej więc szanować regułę Salvadora Minuchina – że pomagać psychologicznie (chodzi o pomaganie profesjonalne) drugiemu człowiekowi może ten, kto ma za sobą dany okres rozwojowy, czyli przeżył to (oczywiście na swój sposób), w czym pomaga. Młodzi powinni pomagać jeszcze młodszym (studentom, młodzieży szkolnej), a nie ich rodzicom. Jest ryzykowne pomagać małżeństwom, jeśli nie było się w związku o takim charakterze i nie doświadczyło się jego reguł i trudów. Minuchin mówił, że kto nie zaznał klęski wychowawczej, nie pomoże rodzicowi przeżywającemu taką klęskę i obwiniającemu się o nią. Będzie go kusiła analiza winy matki czy ojca i ochrona dziecka (niezależnie od jego wieku metrykalnego), ponieważ sam jest bliżej zbuntowanego dziecka niż zdesperowanego rodzica. Jeśli ktoś zajmuje się psychoterapią grupową, wie, jak wyraźnie słychać krytykę i złość w głosach osób młodszych lub mniej dojrzałych, gdy o swoich kłopotach ktoś zechce powiedzieć z pozycji „rodzica”.
Jest zatem możliwe, że do modnej niekiedy krytyki rodziny mogli dołączyć się (pewnie niezupełnie świadomie, lecz za to wielce uczenie) psychologowie i psychoterapeuci, którzy nie całkiem rozstali się z tożsamością zbuntowanego dziecka. Dojrzałość polega na zaakceptowaniu, że mieliśmy takich, a nie innych rodziców, i przekształceniu tego doświadczenia w osobiste wyzwanie rozwojowe. Matki i ojcowie powinni zaś wiedzieć, że także dzieci stanowią dla nich poważne, osobiste wyzwania rozwojowe. I to właśnie jest w wystarczająco dobrych rodzinach naprawdę fascynujące, chociaż rzadko ludzie tak to nazywają.

Nasze czasy nie są dobre dla rodzin. Rodziców trwoży bezrobocie. Rodziny stają się samotne. Łatwy rozwód jest powszechnie akceptowanym sposobem wyjścia z niekoniecznie dramatycznych pułapek psychologicznych i kryzysów. Świat współczesny na niespotykaną dotąd skalę oferuje dzieciom destrukcyjne zaproszenia w postaci alkoholu, narkotyków i nieodpowiedzialnego seksu.
Jestem za ratowaniem rodzin, podobnie jak za ratowaniem naturalnych ekosystemów.

Autor: Wanda Sztander
Tytuł : Dobra rodzina
Źródło: charaktery.eu


  PRZEJDŹ NA FORUM