Pręga po pasie
Agnieszka Kawula-Kubiak
Syndrom Gardnera, syndrom odrzucenia rodzica, PAS - te suche pojęcia kryją niewyobrażalne tragedie dziecięce. Dramaty zawinione przez ludzi, którzy powinni być dla dzieci opoką - przez rodziców. Oni czasem uznają, że najlepszą bronią w sporze z partnerem jest właśnie dziecko.

Krzysiek pracuje jako ochroniarz w jednej z gdyńskich knajpek, Dorota mieszka niedaleko. Codziennie wychodzi z psem na spacer. Coś między nimi iskrzy. Od czasu do czasu pomieszkują razem i tworzą raczej luźny związek. 24 sierpnia 1998 rok Krzysztof dostaje informację od Doroty: „Masz syna!”. – Jak Bartek się urodził, byłem w szoku, takie maleństwo. Wpatrywałem się w jego rysy szukając podobieństwa, choć mały miał dopiero kilkanaście minut.
Krótko po porodzie Dorota bez powodu – jak uważa Krzysiek – odtrąca go. Stopniowo odcina ojca od kontaktów z dzieckiem, nie dopuszcza do sytuacji, w których mały byłby sam na sam z tatą. – Staje się właścicielką mojego syna, inaczej tego nazwać nie można!
Dziecko rośnie, a tata z konieczności bywa jedynie gościem w domu. – Mały strasznie do mnie ciągnął, chyba tylko raz właścicielka dziecka pozwoliła nam wyjść razem. Sumienie ją widać ruszyło. Myślałem, że mały oszaleje ze szczęścia – opowiada Krzysiek.
Z czasem jest jednak coraz gorzej. Krzysztofowi tylko raz udaje się wyrwać Bartka z domu. – Poszliśmy na zakupy. Wcześniej upatrzyłem bluzę bejsbolówę, taką akurat na Bartka. Kupiłem ją, do tego czapkę z daszkiem, mały strasznie się cieszył. Po powrocie do domu była awantura, że dziecko niczego ode mnie nie potrzebuje, że nie mogę mu niczego kupować... – wspomina.
Bartek coraz rzadziej widzi ojca. Najdłuższa przerwa trwała szesnaście miesięcy, przez matkę. – Przykro o tym mówić, ale po tej przerwie Bartek mówił do mnie – ty głupku.

Bo bił mamę...

Rodzinny Ośrodek Diagnostyczno-Konsultacyjny, Sopot, 11.05.2004. Opinia w sprawie opiekuńczej z wniosku Doroty W. o pozbawienie władzy rodzicielskiej Krzysztofa G. nad małoletnim Bartoszem G. Fragmenty: „Małoletni deklaruje silną niechęć do ojca i kontaktu z nim. Obawia się go, ponieważ jest przekonany, że po ewentualnym kontakcie z nim, nie wróci już do matki i swojego domu rodzinnego. Swoje negatywne nastawienie wobec ojca argumentuje następująco, cyt.: »bo Krzysztof bił mamę«. Małoletni sam nie pamięta zdarzenia, podczas którego byłby świadkiem jakiejkolwiek formy bezpośredniej agresji ojca w stosunku do matki. Przyznaje natomiast, że informacje te posiada od matki. (...) Kontakty z ojcem miały miejsce na terenie ośrodka, wzbudzały w chłopcu ambiwalentne uczucia (...). Małoletni wyjaśnia, że w trakcie tych spotkań celowo, cyt.: »tylko siedziałem przy mamie, bo on bił mamę«. Chłopiec przyznaje, że matka wprost polecała mu aby nie bawił się z ojcem, każdorazowo, identycznie mu to argumentując”.

Krzysztofowi po długich miesiącach udaje się wreszcie ustalić, z pomocą sądu, tryb kontaktów z synem: sześć godzin w miesiącu. Spotkania odbywają się w jego mieszkaniu, w obecności Doroty i kuratora. Ojciec wykorzystuje maksymalnie podarowany mu czas z dzieckiem. Nadrabia straty. Marzy o tym, by nauczyć syna jeździć na rowerze, bo mały jeszcze tego nie potrafi. Skoro nie mogą wyjść na dwór, szaleją w mieszkaniu. – Ostatnio graliśmy w pokoju w piłkę. Wszystko drżało, a Bartek się śmiał i cieszył. „Właścicielka” nie wiedziała co z tym zrobić, więc ze złości zabrała syna pół godziny wcześniej – mówi ojciec.
Jedna z wizyt Bartka, Doroty i pani kurator w domu u Krzysztofa:
– Chodź synku, nie bój się, mamusia zostanie w drugim pokoju. Nie obawiaj się. Jeśli będziesz chciał, potrzymam cię za rękę. Usiądź na kanapie, zdejmę ci buciki.
– To ja zdejmę ci czapkę i kurtkę – Krzysztof podchodzi do syna.
– Odsuń się od niego! – Dorota wrzeszczy i zasłania dziecko ciałem.
Ośmioletni Bartek jest świadkiem kolejnej nieuzasadnionej histerii mamy.
Cd. opinii w sprawie o pozbawienie władzy rodzicielskiej Krzysztofa G. nad dzieckiem: „Ojciec jest obecny w świadomości małoletniego, jednakże więzi uczuciowe Bartosza z ojcem kształtują się nieprawidłowo, co uwarunkowane jest głównie niewłaściwą wychowawczą postawą matki w formie indukowania małoletniemu negatywnego wizerunku ojca. (...) Małoletni jest uczuciowo bardzo silnie związany z matką, jednakże więzi te nie kształtują się prawidłowo. Matka stanowi centralną postać w życiu chłopca, czuje się przez nią obdarzany pozytywnymi uczuciami oraz opieką i troską. Jednocześnie jednak niewłaściwa postawa wychowawcza matki wywołuje u małoletniego bardzo silną identyfikację z jej stanowiskiem, poglądami i odczuciami, zwłaszcza w kwestiach związanych z osobą ojca, co przyjmuje postać zespołu odłączenia od jednego z rodziców, w tym przypadku ojca (syndrom Gardnera)”.

Próg granicą

– Tutaj, na stoliku przy wejściu do pokoju, stał telewizor, zabrałem go stąd, żeby Dorota nie szpiegowała, bo ona w drugim pokoju wszystko widziała w odbiciu. Teraz rozrabiamy na całego – opowiada Krzysztof.
Zanim zniknął telewizor, Bartek bał się podejść do ojca, nie mówiąc już o tym, żeby go dotknął. Przecież za ścianą jest mama, będzie zła. Mimo wszystko wyciąga palec, wskazując na komputer. – Ostatnio mały rozebrał mi kolejną klawiaturę, komputer też już cały rozebrał, ale nic nie mówię. On czuje się jak w klatce, więc staram się mu to wynagrodzić. Pokój jest granicą, moim chińskim murem – wyjaśnia ojciec chłopca. W pokoju, – gdzie siedzi matka, Bartek czuje się niepewnie, boi się, ale z chwilą kiedy przekroczy próg, to inne dziecko.
Kiedyś przed każdym wyjściem od ojca matka sprawdzała chłopcu kieszenie w poszukiwaniu słodyczy, bo: Bartek niczego nie potrzebuje. Teraz ojciec z synem mają swoją tajemnicę, sekretną kieszeń, o której matka nic nie wie.
Prezenty. Z nimi jest zawsze problem. Na urodziny Bartek dostaje od ojca lornetkę. Taką dużą, czarną, o jakiej chłopcy marzą. Ojciec nie może się doczekać, kiedy ją sprezentuje, dziecko odlicza dni do spotkania z ojcem. W końcu nadchodzi ten dzień. Krzysztof czeka już w progu i przy pani kurator wręcza synowi lornetkę.
– On nie potrzebuje prezentu! – krzyczy Dorota.
– Ale to na urodziny...
– On wszystko ma, zabierz to, czekolady też nie potrzebuje.
Krzysztof: – Patrzyłem na Bartka, jak on zerka raz na mnie, raz na matkę. Było widać, że dzieciak nie mógł się doczekać by wziąć prezent do ręki.
Krzysztof do dziś walczy o rozszerzenie kontaktów z dzieckiem. Do sądu trafiają pozwy, jeden za drugim. Założył nawet Stowarzyszenie na rzecz Poszanowania Prawa Dzieci i Rodziny „Ojcowie z Trójmiasta” i pomaga innym ojcom w walce o ich dzieci.

Grzegorz: Po prostu uciekła

Poznają się na imprezie u znajomych. Po niecałych trzech latach znajomości biorą ślub. Pojawiają się myśli o dziecku, niestety już wtedy ich małżeństwo nie jest takie, jak być powinno. Grzegorz liczy, że jakoś to będzie, że się poukłada. Małgosia zachodzi w ciążę, więc jest nadzieja na zażegnanie kryzysu. – Byłem oczarowany i szczęśliwy. Gdy przychodziłem do szpitala po narodzinach córeczki, miałem wrażenie, że w tym małym łóżeczku leży cały mój świat – wspomina Grzegorz.
Tata kąpie córkę, karmi, usypia, chodzi na spacery, jak trzeba, to do lekarza. – Dziś bardziej niż kiedykolwiek czuję, jaka pustka powstała we mnie, gdy jej nie ma przy mnie. Przecież to ze mną przestała się bać wody, ze mną śpiewała piosenki. Teraz tego nie ma.
Joanna, siostra Grzegorza: – Brat został sam w lutym tego roku. Była żona z dnia na dzień zabrała z mieszkania wszystko i po prostu uciekła, zabierając dziecko. Bez uprzedzenia, bez powodu. Zwolniła się z pracy, Karinkę wypisała z przedszkola. Nie mogliśmy wysłać dziecku paczki na święta, bo nie wiedzieliśmy, gdzie mieszka.
Małgorzata zastrzega na policji, żeby nie podawać rodzinie Grzegorza informacji o miejscu nowego pobytu córki, zwłaszcza ojcu – mającemu pełnię władzy rodzicielskiej...
Zaczyna się walka o ustalenie miejsca pobytu byłej żony z Karinką. Sprawa o uregulowanie kontaktów z dzieckiem nie może się odbyć bo... nie wiadomo, gdzie przebywa matka. Dopiero po przeszło roku Grzegorzowi udaje się ustalić jej nowy adres.

Poobgryzane do krwi

Na spotkaniu z psychologiem Karinka rysuje rodzinę. Najpierw mama, potem tata, potem mała dziewczynka, nad wszystkimi górują dwie postaci chłopców. To synowie cioci Joanny, byli dla dziewczynki bardzo ważnymi osobami. Zniknęli z jej życia, dziewczynka nie ma pojęcia dlaczego.
Grzegorz i jego rodzina rozpaczliwie szukają pomocy. Siostra odnajduje stronę internetową Stowarzyszenia „Ojcowie z Trójmiasta”. Tam dowiadują się, że istnieje syndrom odizolowania jednego rodzica. Wyczytują, że Karina cierpi na jego najgorszą odmianę – boi się rodzica będącego obiektem odrzucenia.
Okazuje się, że tata – Grzegorz – jest w tej chwili niepotrzebny, bo mamie przeszkadzałby tylko w nowym związku. Długie oczekiwania na rozpoczęcie procesu. Sam proces. To wszystko trwa. Karina już przywykła, że taty nie ma.
W końcu sąd zabezpiecza ojcu kontakty z dziewczynką do czasu badań psychologicznych. Mogą widywać się co dwa tygodnie. Nie wszystkie spotkania się odbywają, ale te, które doszły do skutku, są straszne. – Karina nie chciała do mnie nawet podejść, bała się mnie i ciągle kurczowo trzymała się byłej żony – wspomina Grzegorz.
Innym razem na spotkanie jadą też ukochani jeszcze nie tak dawno dziadkowie. Czekają w napięciu przed drzwiami. Wierzą, że uda im się zobaczyć wnuczkę, przytulić. Słychać histeryczny płacz. To Karinka, która dowiaduje się, że dziadkowie czekają. Chce się spotkać z dziadkami, ale boi się okazać to przy mamie. Małgorzata kończy spotkanie i bez słowa zabiera szlochającą córkę do samochodu.
Z tego dnia Grzegorz zapamiętał tylko jeden obrazek: – Kiedy Karina ocierała oczy od łez, widziałem jej do krwi poobgryzane paznokcie.

Ta druga prawda

Grzegorz wie, jak mało może zdziałać. Okazuje się, że można bezkarnie oczerniać ojca, zabrać dziecko, a wszystkie organa umywają ręce od decyzji sądu. Do tego niesprzyjające okoliczności, zwłoka związana z ustaleniem właściwego sądu i mija pół roku. Ze strony matki kompletna izolacja i szlaban na jakiekolwiek informacje, a przesłane do sądu wiadomości o „syndromie Gardnera” zostają określone jako bzdury. – To widać zemsta za coś, co trudno mi zdefiniować...
Joanna: – Koleżanki mówią mi, że się rozwodzą, że ich mąż jest taki zły i niedobry, ale to jest ich prawda. Ta druga prawda bywa czasami inna...

Arek: Czekała na mój przyjazd

Poznają się na studenckiej dyskotece. Biorą ślub. On łudzi się, że związek przetrwa pomimo czarnych chmur, jakie zawisły nad ich małżeństwem. Matka Arka mówi, że dziecko może scementować ich związek, że jego żona czuje potrzebę bycia drugi raz mamą. On boi się, że nie dadzą rady finansowo. Przez kilka lat ma spokój, potem żona bez uzgodnienia z Arkiem zachodzi w ciążę. – Czułem się wykorzystany. Nie tak miało być. Potem przyszedł jednak czas radości i ekscytacji. Poród zbliżył nas do siebie, choć byliśmy poróżnieni – mówi Arek.
Córka rodzi się 2 stycznia 2001 roku o godzinie 23.50. Arek w tym dniu ma służbę w wojsku. Żona dzwoni do niego już od południa. Potem telefon:
– Wody odeszły, zabierają mnie do Szpitala Miejskiego w Braniewie.
Od tego momentu każda minuta na służbie jest dla niego wiecznością. Szef pozwala mu wyjść wcześniej. Przecież musi być przy porodzie!
Tego dnia pada śnieg, jest strasznie zimno. Jedzie do szpitala w koleinach śnieżnych zaledwie 40 km/h. Jego telefon komórkowy dzwoni po raz kolejny:
– Kochanie, jak daleko jesteś?
– Niedaleko, staram się, ale właśnie zaczął padać śnieg z deszczem, okropnie się jedzie.
– Pospiesz się, skurcze są coraz częstsze!
– Wytrzymaj! Jadę!
Arek: – Jak tylko wszedłem do szpitala, skierowano mnie na oddział położniczy. Tam była moja żona w asyście lekarza i dwóch pielęgniarek. Pocałowałem ją, leżała na fotelu do porodu, przestraszona, blada. Ścisnęła mi dłoń, usłyszałem pytanie pielęgniarki czy aby dobrze się czuję i czy chcę uczestniczyć w porodzie. Bez wahania zgodziłem się. Po chwili żona zaczęła rodzić. Było tak, jakby córka czekała na mój przyjazd.
Pielęgniarka sondą jeździ po brzuchu przyszłej mamy. Ojciec zafascynowany wsłuchuje się w bicie serca córki. Bije, bije, bije... Jeszcze do niego nie dociera, że za chwilę urodzi się ich dziecko. Bije, bije, przestaje bić...
Panika. Może Bóg nie chce, żeby to dziecko się urodziło? – Przecież było niechciane przez dwoje ludzi. Pomyślałem wtedy o strasznej rzeczy, że moja córka może się urodzić martwa. Jakiś głos w mojej głowie zapytał, czy na pewno chcę żeby dziecko przyszło na świat. Całym sobą odpowiedziałem, że tak i wtedy... – wspomina poruszony Arek.
Bije, bije... Pierwszy krzyk. Tata przecina pępowinę.

Supertata

Arka rozpiera energia. W dużym pokoju stawia łóżeczko Zosi z pięknym baldachimem i grającą karuzelą. Dookoła łóżeczka przykleja plakaty z bajek, kolorowe Teletubisie, Kaczora Donalda, Myszkę Miki. Układa z pasierbicą różne zabawki. Gotowe. Nowy członek rodziny może zamieszkać w ich domu. Jeszcze tylko zakłada koszulę i krawat, co rzadko mu się zdarza. Nawet dwuletni rottweiler biega z odświętną muchą u szyi. Żona nie spodziewa się takiego powitania.
Arek pragnie ciepła, bo sam pochodzi z rozbitej rodziny: – Jako dorosły mężczyzna chciałem mieć prawdziwy dom, ale kobieta, z którą się związałem, nie dała mi go.

Niestety, od pewnego momentu przy żonie nie czuje się ojcem. Ich dom wypełniają kłótnie. Ona wykorzystuje przeciwko niemu jego największą słabość, córeczkę Zosię. Zabrania mężowi wyjazdu z małą do teściów. Najlepiej będzie, jak w ogóle się usunie z życia rodziny, przestanie przeszkadzać matce wychowywać dziecko. On ignoruje jej humory, jest zbyt szczęśliwy, bo może małą przewijać, kąpać, smarować oliwką, obcinać małe paznokietki i czesać włoski na główce.
Kiedy usłyszy pierwszy raz wypowiedziane przez Zosię słowo: TATA, szaleje z radości. – W zasadzie to słowo było podobne do „tata”, bo dziecko wówczas gaworzyło. Ale ja to nagrałem na telefon komórkowy i dla mnie to brzmi jak „tata” – uśmiecha sie Arek.
I nagle to wszystko się kończy. Rozwód. Arek nie wytrzymuje wiecznych awantur i „chorych” – jak mówi – zachowań żony.

Ja z tobą nie mogę iść

– Ta kobieta ma rozdwojenie jaźni, najpierw zachowuje się histerycznie, jak wariatka, potem płacze, rzuca się na szyję i przeprasza za swoje zachowanie – oskarża Arek. Pięć lat walczył z żoną, zanim od niej odszedł. W trakcie rozwodu liczył, że sąd zrozumie, jak ważnym elementem w życiu dziecka jest ojciec. Usłyszy, że to dziadek przejmie jego rolę.
– Teść zmarł niedawno, a ja nadal nie mam prawa widywać Zosi kiedy chcę! – mówi rozżalony. Składa wniosek, by sąd wyznaczył miejsce pobytu córki przy ojcu. Najpierw jeden, potem drugi. Bezskutecznie.
– Ostatnio żona kupiła Zosi pieska. Kiedy przyszedłem w odwiedziny do małej z siatką owoców i słodyczy, usłyszałem od niej, że nie może iść ze mną, bo piesek by tęsknił za nią. Nie pomogło nawet kiedy zaproponowałem zabranie pieska z nami. Mała zerkała tylko na mamę, która najwyraźniej była zadowolona z całej sytuacji – relacjonuje Arek.
Jeszcze nie tak dawno kiedy ojciec odwiedzał Zosię w przedszkolu, córka biegła do niego rozradowana i wpadała w jego otwarte ramiona, ciesząc się, że tatuś ją zabierze. Teraz to się zmieniło. Na przeszkodzie stoi matka. – Ta kobieta izoluje Zosię ode mnie. Ona patrzy tylko na to, żeby kasa wpłynęła we właściwym czasie. Zażądała na czteroletnią Zosię 1250 złotych alimentów. Czekam z niecierpliwością na zakończenie sprawy rozwodowej, żeby sąd ustalił mi kontakty, ale kiedy widzę, jaką sytuację mają moi koledzy, to już wiem, że sąd „rodzinny” jest takim tylko z nazwy. Jakim prawem jakaś kobieta w todze będzie mi ograniczała kontakty z córką do kilku godzin albo dni w miesiącu?
Arek nie rezygnuje, bo wie, że Zosia go potrzebuje: – Kocham moją córkę i wiem, że ona mnie również. Mam tyle marzeń...

Tyle radości!

Fragment listu, jaki otrzymałam od Arka:
„3 października 2006, godz. 14.14. Spieszę, by się podzielić dzisiejszym spotkaniem z moją córką w przedszkolu. Od 13.06. tego roku, jak „właścicielka” dostała zabezpieczenie miejsca pobytu dziecka przy niej, widziałem się z Zosią dwa razy.
Pierwszy – w Alfa Centrum gdzie ją zabrałem – nie mogłem nawet się z nią pobawić i powygłupiać, bo matka skutecznie mi to uniemożliwiała, wołając ją do siebie, robiąc wszystko, by dziecko zwracało tylko na nią uwagę, nie na mnie.
Drugi – po sprawie 19 września (Zosia jakby „nie z tego świata”, zamknięta, smutna...) – było widać po zachowaniu dziecka w stosunku do mnie, że matka przeprowadza skuteczne „pranie mózgu”. PAS się kłania.
Dziś trzeci raz – w przedszkolu – Zosia powoli podeszła do mnie, lekko smutna, zawstydzona. Ale po chwili była bardzo szczęśliwa, jak i ja, że się spotkaliśmy. Bardzo się cieszyła z prezentów, które jej dałem, szczególnie z gumy do żucia (długości 180 cm, zwiniętej w pudełeczku w rulonik), od razu pobiegła do wszystkich dzieci, by się pochwalić i z nimi podzielić. BARDZO JESTEM DZIŚ SZCZĘŚLIWY – ZALEDWIE 15 MINUT DAŁO MI TYLE RADOŚCI!”?

Przy pisaniu artykułu korzystałam z publikacji Komitetu Ochrony Praw Dziecka „Syndrom odosobnienia od jednego z rodziców. Mechanizmy psychologiczne występujące w konflikcie okołorozwodowym według koncepcji Richarda Gardnera”.

Tytuł: Pręga po pasie
Autor: Agnieszka Kawula-Kubiak
Źródło: charaktery.eu


  PRZEJDŹ NA FORUM