Mały wielki terror
Hubert Czemierowski
Gdy przychodzą na świat, są największym skarbem. Malutkie i całkiem niewinne. Gdy tylko trochę podrosną, potrafią wejść na głowę swoim rodzicom. Osaczyć ich, usidlić, sprawić, by tańczyli tak jak one - dzieci - zagrają.

Dyktator, mały tyran, wręcz diabeł wcielony. Tak nazywamy dzieci, które z byle powodu krzyczą, tupią nogami, rzucają się na podłogę, urządzają awantury. Zawsze mają rację, zawsze ostatnie zdanie. A rodzice tańczą, jak dzieci im zagrają. Dojście z nimi do porozumienia graniczy z cudem, a nakłonienie ich do czegokolwiek zazwyczaj kończy się awanturą. Skąd się biorą takie dzieci? Co mogą zrobić dorośli, aby uniknąć codziennych scen histerii na ulicy, w sklepie, czy w autobusie?

Małe dzieci nie znają reguł, jakie rządzą ich otoczeniem. Gdyby ich zasób wiedzy o świecie porównać do kartki papieru – to im dziecko młodsze, tym mniej jest na tej kartce zapisane. Z drugiej strony papier przyjmie wszystko. Od nas dorosłych zależy, jakie informacje znajdą się w dziecięcej instrukcji obsługi świata. Krótko mówiąc, nie ma złych dzieci – to nasze wychowawcze pomyłki sprawiają, że wyrastają z nich mali terroryści.

Niemowlak manipulator

Rodzice często nie potrafią odczytać potrzeb własnych dzieci. A dzieci zazwyczaj wysuwają absurdalne i niemożliwe do zrealizowania zachcianki tylko po to, aby zaobserwować reakcję dorosłych. Czy malec domagający się dziesiątego samochodu albo piątego misia naprawdę go potrzebuje? Nie można tego wykluczyć, jednak bardziej prawdopodobną motywacją takiego zachowania jest po prostu chęć przekonania się, na ile można sobie pozwolić, które z kaprysów są w stanie spełnić rodzice. Taka swoista próba sił rozgrywa się w każdej rodzinie. Właśnie w ten sposób dziecko dowiaduje się, co jest dozwolone, a co zabronione. Ten niepisany zbiór zakazów i praw, niczym kodeks drogowy dla kierowcy, sprawia, że dziecko może się bezpiecznie poruszać w najbliższym otoczeniu. Jeśli granice wyznaczane przez rodziców są stałe – wyraźnie określone i konsekwentnie przestrzegane – to zapewniają poczucie bezpieczeństwa, oparte na naturalnym podziale ról, w którym to dorosły ustala reguły. Układ, w którym z jakiegoś powodu dziecko przejmuje kontrolę nad rodzicami, zaburza mu wewnętrzny komfort bycia małą, bezbronną istotą.

Już niemowlaki potrafią za pomocą krzyku czy płaczu wywierać wpływ na swoich opiekunów. Im starsze dziecko, tym szerszy wachlarz zachowań pozwalających manipulować dorosłymi. Tylko od ich reakcji zależy, na ile te sposoby okażą się skuteczne i jak długo będą stosowane. Wyobraźmy sobie rodzinę, w której dziecko bez większego wysiłku osiąga to co chce. Początkowo ta sytuacja daje mu niesłychane poczucie mocy. „Oto nie jestem już małym, zależnym dzieckiem, wszyscy ci wielcy dorośli robią dokładnie to, czego od nich oczekuję – nabiera przekonania taki berbeć. – Może nie poruszam się jeszcze tak szybko jak oni, ale potrafię sprawić, aby robili to, co chcę”.

Z czasem jednak rodzi to w dziecku uczucie niepewności i lęku co do przyszłości. Jeśli bowiem może ono podporządkować sobie dorosłych, to kto będzie stał na straży jego bezpieczeństwa? Kto obroni go, gdy przyjdzie prawdziwe zagrożenie? Z kolei u starszych dzieci ten model wychowywania może na dłuższą metę powodować zbudowanie fałszywego obrazu własnej osoby – jako takiej, której wszyscy się podporządkowują. Nieuchronnie prowadzi to do bolesnej konfrontacji z rzeczywistością. Dziecko w zetknięciu z rówieśnikami, na przykład w przedszkolu czy szkole, przekonuje się, że nie jest najważniejsze, a inni wcale nie mają ochoty mu ustępować.

Wyznaczanie granic

Kuba miał trzy lata, chodził do przedszkola. Nauczycielki oceniały go jako bardzo agresywnego. Chłopiec, który był otyły, co jakiś czas rozpędzał się, wpadał na jakieś dziecko i przewracał się na nie. Dodatkowo urządzał dantejskie sceny podczas posiłków. Na porządku dziennym było rzucanie resztkami jedzenia, plucie na nauczycielki kompotem lub chowanie się pod stół. Mama Kuby, pani dyrektor banku, nie miała pojęcia o przyczynach trudności jej syna w przedszkolu. Zapytana o problemy wychowawcze, początkowo nie potrafiła wymienić sytuacji, w których miałaby jakiś kłopot z Kubą. Owszem, bardzo się denerwował, gdy coś działo się nie po jego myśli, ale kiedy tylko dostał do ręki ulubione zabawki, po złości nie było już śladu...

W trakcie rozmowy z mamą Kuby wyłonił się obraz rodziny, której głównym zadaniem było niedopuszczanie do ataków szału trzylatka. Każdy z jej członków – mama, tata, dwoje rodzeństwa, a także opiekunka wypracowali własne sposoby pozbycia się problemu. Rodzeństwo Kuby nauczone było mu ustępować. Ojciec, wiecznie zajęty pracą, starał się nie zwracać na niego uwagi, czasem tylko wybuchając gniewem. Matka uprzedzała potencjalne sytuacje, w których Kuba mógłby się zdenerwować i chcąc oszczędzić mu frustracji, zaspokajała wszystkie jego potrzeby. Z kolei opiekunka karmiła go głównie słodyczami i chrupkami. Dlaczego? Bo chłopiec najbardziej je lubił, a przy próbach przekonania go do zjedzenia normalnego obiadu odgrywał dantejskie sceny. Więc niania z prób zrezygnowała...

Rzeczywiście, przy takiej organizacji życia chłopiec nie sprawiał domownikom problemów. Wystarczyło tylko całkowicie mu ulegać, co w zamian za święty spokój wydawało się niezbyt wygórowaną ceną. Prawdziwe problemy chłopca pojawiły się dopiero w zetknięciu z przedszkolem, gdzie zaczęto stawiać mu wymagania.
Aby poprawić sytuację trzeba było członków tej rodziny nauczyć wyznaczania granic. Każdy z nich musiał nauczyć się (przy zachowaniu szacunku dla emocji chłopca) jasno wyrażać wobec niego swoje oczekiwania i konsekwentnie pilnować ustalonych reguł. Po kilku tygodniach okazało się, że Kuba jest w stanie poczekać z pytaniem, aż mama skończy rozmawiać przez telefon. Potrafi zrozumieć, że kiedy jego starszy brat odrabia lekcje, to nie ma czasu na zabawę. A posiłki mogą być przyjemnością dla wszystkich domowników.

Koszmar wystygłej zupki

Wielu rodziców wychowuje swoje dzieci w opozycji do tradycyjnych, często autorytarnych metod, według których sami byli wychowywani. Chcą zaoszczędzić swoim pociechom frustracji, jakich sami doznawali w dzieciństwie. Często wychodzą z założenia, że życie samo w sobie jest tak bolesne, że należy jak najdłużej chronić dziecko przed jego trudami. Gdy do tego wszystkiego dojdzie jeszcze chęć wynagrodzenia dziecku tego, iż z powodu pracy poświęca mu się mniej czasu, to zabójczy koktajl wychowawczy jest prawie gotowy.

Mama pięcioletniej Julii doskonale pamięta koszmary własnego dzieciństwa związane z jedzeniem: długie godziny spędzone nad talerzem dawno wystygłej zupy i walkę o każdy kawałek kotleta... Już wtedy postanowiła, że jej dzieci nigdy nie będą musiały czegoś takiego przeżywać. Julia uzyskała więc pełną swobodę – zarówno jeśli chodzi o porę, jak i treść posiłków. Na początku ta metoda świetnie się sprawdzała. Dziewczynka jadła chętnie i sprawiało jej to przyjemność. Z czasem jednak zaczęła coraz bardziej kaprysić. Gdy mama pytała ją, co ma ochotę zjeść na śniadanie, zawsze wymyślała coś, czego akurat nie było w lodówce i domagała się tego.

Każda próba tłumaczenia spotykała się ze stanowczym sprzeciwem, wręcz buntem dziewczynki. Dla mamy Julii był to sygnał, że czas na zmiany. Za namową psychologa wprowadziła metodę opcji. Dziś dziewczynka może wybierać pomiędzy dwoma potrawami na śniadanie (np. parówkami albo kanapkami). Może też nie jeść, ale musi liczyć się z tym, że będzie musiała poczekać do następnego posiłku. Dodatkowo mama postanowiła włączyć dziewczynkę w przygotowanie potraw, co sprawiło, że zaczęła ona próbować nieznanych jej dotąd smaków. Najważniejsze jednak, że mama Julii zrozumiała, że wcale nie musi spełniać wszystkich zachcianek córki, aby jedzenie było dla małej przyjemnością.

Nauka w ciemnym pokoju

Często rodzice decydują się przyjąć model wychowania nazywany potocznie (mylnie zresztą) bezstresowym. Uważają, że polega on, z grubsza rzecz ujmując, na bezwarunkowym zaspokajaniu potrzeb dziecka, nie stawianiu mu żadnych barier, na pozwoleniu mu niemal na wszystko. A to, jak już wspominaliśmy, może narazić dziecko na wiele przykrości z powodu niepewności co do zasad panujących w domu. Dziecko jest w takim przypadku niejako skazane na bezustanne testowanie cierpliwości rodziców w celu określenia, na ile może sobie pozwolić w kontaktach z innymi.

Problem odkrywania przez dziecko granic dobrze ilustruje przykład z ciemnym pokojem. Wyobraźmy sobie, że stoimy na środku nieznanego nam pomieszczenia i mamy zbadać je jak najdokładniej. Moglibyśmy bez żadnych ograniczeń biegać po pokoju, ryzykując niezbyt przyjemne spotkanie z którąś ze ścian. Czy przypadkiem nie wolelibyśmy, aby ktoś, np. przewodnik – dla dziecka jest nim dorosły – prowadził nas krok za krokiem, ostrzegając, że za chwilę zbliżymy się do jednej ze ścian? Na tym polega właściwie pojęte bezstresowe wychowanie: na ustalaniu rozsądnych zasad oraz żelaznej konsekwencji w ich przestrzeganiu.

Cena chwili spokoju

Od najmłodszych lat dzieci wystawiają rodziców na próbę. Czasami wyjątkowo przebiegle starają się nimi manipulować. Dzięki wnikliwej obserwacji doskonale orientują się, które zachowanie bardziej drażni mamę, a które tatę. Innymi słowy, wiedzą, w jaki sposób szybciej osiągnąć upragniony cel. Mały tyran z premedytacją wybiera słabszego, bardziej uległego rodzica. „Kup mi tę zabawkę, bo jak nie, to będę wył!” – krzyczy malec do ojca, czując, że tata jest w stanie zapłacić każdą cenę za chwilę ciszy. Dorośli często nie do końca świadomie sami wzmacniają takie zachowania u dzieci. Na przykład płacenie za dobre oceny w prostej linii może prowadzić do tego, że nasze dziecko zażąda zapłaty za wyniesienie śmieci, pościelenie łóżka, czy odrobienie lekcji.

Rodzice sześcioletniego Filipa zgłosili się do psychologa, ponieważ syn miał kłopoty ze snem. Chłopiec praktycznie nie był w stanie sam usnąć, budził się w nocy, by ostatecznie nad ranem wylądować w łóżku rodziców. Tymczasem jego młodszy o trzy lata brat zasypiał bez problemu. Rodzice byli podzieleni co do sposobu rozwiązania problemów Filipa. Ojciec uważał, że chłopiec jest dostatecznie duży, aby mógł sam przespać całą noc. Matka z kolei sądziła, że nie powinno mu się odbierać przywileju spania w ich łóżku. Po cichu jednak liczyła na to, że starszy syn z czasem sam zrezygnuje. Mijały tygodnie, a Filip ani myślał dobrowolnie pozbyć się możliwości kontrolowania rodziców, skutecznie utrudniając im kontakty intymne. Gdy zapytałem, jak wygląda ich życie małżeńskie, wreszcie zaczęli mówić jednym głosem. Często rodzice rezygnują z własnych potrzeb w imię dobra dziecka. W tym przypadku nie było jednak takiej konieczności. Filip, choć oczywiście nie bez protestu, zaczął zasypiać w swoim łóżku. Natomiast rodzice wprowadzili codzienne potrzebne mu rytuały, takie jak kąpiel i czytanie książeczki na dobranoc.

Zasady antyterrorystyczne

Jak się uchronić przed małym terrorystą? Przede wszystkim nie powinniśmy bać się stawiania granic. Dorośli są po to, by ustalać reguły. Oczywiście starajmy się, aby nasze zasady nie były zbyt rygorystyczne. A przede wszystkim powinny być dla dziecka zrozumiałe. Wtedy rodzice postrzegani są jako przewodnicy, nie zaś jako maszyny bezmyślnie zakazujące wszystkiego dookoła. Konsekwencje przekroczenia granic powinny być jasne i powiązane z zachowaniem. Nie karzmy dziecka brakiem deseru za nieposprzątany pokój, bo to zbyt odległe od siebie rzeczy. Ale zasada, według której nie wolno mu oglądać bajek, zanim nie uporządkuje swych zabawek, jest naturalna i zrozumiała (najpierw obowiązek, a później przyjemność). Nie oczekujmy, że wszystkie nasze granice zostaną bez szemrania zaakceptowane. Dzieci będą je testować, aby upewnić się, czy my, dorośli, jesteśmy przekonani co do ich słuszności. Dajmy im prawo do okazywania własnych emocji i szanujmy je nawet wtedy, gdy jest to dla nas trudne. Nie pozwalajmy im jednak przekraczać własnych granic („widzę, że jesteś zły, ale nie zgadzam się, żebyś mnie kopał”). To jasne, że dzieciom nie spodobają się nasze próby ograniczania ich swobody, ale tak naprawdę potrzebują, aby ktoś powiedział im „stop”, by mogły poczuć się bezpiecznie. Ale przede wszystkim nasze maluchy powinny czuć się kochane. Wtedy łatwiej jest zaakceptować nawet najbardziej „niemiłe” zasady.

Autor: Hubert Czemierowski
Tytuł: Mały wielki terror
Źródło: charaktery.eu


  PRZEJDŹ NA FORUM