Do czego ludzie potrzebują narkotyków?
Mieczysław Wojciechowski
Są tacy, co nie mają ochoty odmawiać

Na początku dobrze jest odpowiedzieć samemu sobie na pytanie, dlaczego właściwie chcę brać. Część odpowiedzi może kryć się w tym, o czym już mówiliśmy: bądź w ciekawości, bądź w chęci dostosowania się do otoczenia i zyskania jego akceptacji – czy uniknięcia dezaprobaty. Ale jak ma się sprawa z tymi, którzy mówią: „Ani jedno, ani drugie, ani trzecie. Z nami sprawa ma się zupełnie inaczej. My po prostu chcemy się lepiej bawić, zyskać więcej luzu. Gdy coś weźmiemy, po prostu jesteśmy śmielsi, odważniejsi, łatwiej przychodzi nam nawiązywanie kontaktów, rozmowa z innymi, jesteśmy bardziej aktywni. A więc same zalety! Czy coś w tym złego?”.

Rzecz nie w tym, że jest coś złego w luzie, odwadze, dobrym samopoczuciu. Ale skoro do tego, aby się tak poczuć, potrzebny jest nam środek chemiczny, to znaczy, że bez niego brakuje nam luzu, swobody, odwagi, śmiałości – czyż nie?

Czyli są to powody emocjonalne. Emocje – obawy, lęki, niepokoje – próbujemy likwidować za pomocą chemii. I to się na moment udaje. Ale czy jest to rzeczywiste rozwiązanie problemu? Przecież to co najwyżej chwilowe zapomnienie o problemach. Aby je naprawdę rozwiązać, trzeba zacząć od pytania: dlaczego jestem nieśmiały? Dlaczego brakuje mi swobody, luzu, odwagi? Skąd się biorą moje niepokoje i obawy? Szukanie odpowiedzi na te pytania jest prawdziwą pracą nad sobą.

I oczywiście, znowu pytania te mają związek z poczuciem własnej wartości, samooceną, sposobem, w jaki patrzy się na siebie samego. Dalszy ciąg tej pracy to szukanie odpowiedzi na pytanie, co można z tym zrobić. Połowa odpowiedzi narzuca się sama: pracować nad poczuciem własnej wartości, nad swoją niezależnością od otoczenia. Ale pozostaje druga część pytania: w jaki sposób to robić?

Pracować nad tym można na dwa sposoby. Po pierwsze, próbując w wyższym niż dotąd stopniu odwoływać się do swoich mocnych stron. Koncentrować się na własnych zaletach, nie wadach. Na sukcesach, nie porażkach. Na tym, co umiemy, a nie na tym, czego nie umiemy. Obraz samego siebie zależy nie tylko od tego, jacy jesteśmy naprawdę, ale także od tego, co we własnej osobie dostrzegamy, a czego nie. Jednak typowy trening wychowawczy, zarówno w szkole, jak i w rodzinie, polega na pracowitym tropieniu i „punktowaniu” wszystkiego, co w postępowaniu, zachowaniu czy nauce dziecka, ucznia, czy młodego człowieka, jest błędem, brakiem, wadą, porażką.

I po większej części nie płynie to wcale ze złych intencji, ale najczęściej z bezmyślności i braku refleksji. Dorośli często nie dostrzegają, że zamierzone przez nich efekty pozytywne nie następują. A co gorsza, nie dostrzegają też pewnego dodatkowego, ale bardzo groźnego efektu ubocznego: stałego rujnowania poczucia wartości u kogoś, kto nieustannie, przez wiele lat subtelnego treningu zbiera informacje o własnych niedociągnięciach, brakach i błędach. Stopniowo powstaje w jego umyśle jedynie słuszny – jego zdaniem – wniosek, że jest do niczego, a wiemy już, do czego w konsekwencji prowadzi takie mniemanie.

A co z tymi, którym chodzi o sprawne działanie i w tym celu sięgają po amfetaminę albo extasy, a może kokainę? Jak zrozumieć ich zachowanie?


  PRZEJDŹ NA FORUM