Wstyd
Wiesław Łukaszewski
Wstyd to przedziwne uczucie, czy może raczej doświadczenie. Nie mówi się o nim tak często jak o strachu, ale - podobnie jak strach - traktowany bywa instrumentalnie.

Haruki Murakami napisał kiedyś: „normalny człowiek nie robi rzeczy, których musiałby się wstydzić”. Czy to znaczy, że wstyd jest objawem zaburzenia? Czy może znaczy to, że człowiek normalny zawsze postępuje zgodnie z obyczajem? Nie wiem. Od dawna zastanawia mnie ta myśl Murakamiego, ale bynajmniej nie przekonuje.

Wstyd to przedziwne uczucie, czy może raczej doświadczenie. Nie mówi się o nim tak często, jak o strachu, ale – podobnie jak strach – traktowany bywa instrumentalnie. Przez jednych jako bicz bolesny, przez innych jako narzędzie samokarania. Robienie rzeczy wstydliwych lub bezwstydnych, dotykanie miejsc wstydliwych i inne podobne zwroty pokazują, jak silnie w mowie potocznej wstyd wiązany jest z tym, co stało się problemem głównym u Zygmunta Freuda – z seksem i wydalaniem. Słowa, które w dawnej polszczyźnie oznaczało wstyd, czyli „srom”, zaczęto później używać do nazywania żeńskiego narządu płciowego (choć „wstyd” jest przecież rodzaju męskiego). Bez wstydu nie byłoby zapewne psychoanalizy. Ten pierwotny wstyd powiązany z seksem i wydalaniem zawsze był – jak sądzę – sposobem określania granicy między tym, co intymne i tym, co publiczne. Przekroczenie granicy intymności (choć nie jej poszerzenie czy włączenie do swojej intymności kogoś innego) zagrażało doświadczaniem wstydu. Wolno robić to, czego nie trzeba się wstydzić. Wolno robić to tam, gdzie nie trzeba się wstydzić. W przeciwnym razie zapłaci się za to.

Słyszałem dawno temu w Graneczniku, maleńkiej wsi niedaleko Kościana, znamienne porzekadło: „Gdy nikt nie widzi, człowiek się nie wstydzi”. A kiedy widzi?
Kto nie słyszał sakramentalnego „byś się wstydził”, „wstydź się”, „to wstyd” i temu podobnych? To najprostszy i najczęstszy (osobna kwestia, czy najdelikatniejszy) sposób powiadomienia drugiego człowieka, że jego zachowanie narusza jakąś normę dotyczącą szeroko pojętej sfery moralnej. Chyba tylko święci (a i to nie jest pewne) nie słyszeli „wstyd mi za ciebie (za was)”, czy „wstydzę się za ciebie”, co jest przecież wiadomością nie tylko o tym, że ten, kto się wstydzi, negatywnie ocenia dane zachowanie, ale także podejmuje odpowiedzialność za tego, kto wstyd przynosi. Oznacza to, że wstyd za kogoś i zawstydzanie innych są i muszą być częstsze w kulturach kolektywistycznych, bo w nich przecież istnieje silna tendencja do podejmowania odpowiedzialności za postępki innych ludzi.

Przeciwieństwem tak pojmowanego wstydu jest duma. Przeciwieństwem zaś zawstydzania jest to nierzadkie „nie masz się czego wstydzić” czy też „nie wstydź się”. To szczególna forma wsparcia społecznego. Najczęściej dostają je nieśmiali, a przecież jest ich niemało. Nie wierzę jednak, aby te zachęty były skuteczne.
Jest jeszcze wstyd przed sobą samym: „nie spodziewałem się tego po sobie”, „nie rozumiem, dlaczego to zrobiłem”, „skompromitowałem się”, „wygłupiłem się” i wiele podobnych. Nikogo innego to nie raziło. Nikt nie miał za złe. Nikt nie mówił „wstydź się”, ale i tak doświadczamy wstydu. Wygląda na to, że ten rodzaj zawstydzenia jest następstwem wcześniejszej utraty kontroli. Pojawia się, kiedy odzyskujemy zdolność do samoobserwacji, do refleksji nad własnym zachowaniem. Ten wstyd jest przejawem, a może skutkiem myśli samokrytycznej, ale też przejawem dbałości o swój wizerunek, o swoją reputację. Znany rumuński emigrant, myśliciel, legendarny pesymista – Emile M. Cioran, z typową dla siebie przesadą wyjaśniał wręcz, że „pierwsza powinność każdego, gdy wstaje z łóżka: zawstydzić się sobą”. Nie podzielam tego zdania, bo nie podzielam typowego dla Ciorana zamiłowania do dręczenia siebie samego. Nadal jednak nie wiem, czy rację ma Cioran, czy może Murakami.

Źródło: Charaktery.ue


  PRZEJDŹ NA FORUM